niedziela, 26 marca 2017

Foki Antarktydy

Dzisiaj nie będzie posta o ptakach, za to będzie o fokach. Mam dużo zdjęć fok i chcę się nimi koniecznie podzielić ze światem, a poza tym uważam, że te urocze morskie Golden Retrievery również zasługują na swoje miejsce w historii bloga.

Na początku uprzedzam, że nie mam pojęcia, jakie gatunki fok występują na zdjęciach. Próbowałam dopasować je do innych zdjęć, które znalazłam w Google i jestem prawie pewna, że przedstawione gatunki to: foka Weddella, foka krabojad (bardzo podobna do Weddella) i lampart morski. Na razie to musi wystarczyć. Jak już zostanę znanym fokoznawcą, z pewnością dopiszę im konkretne nazwy.

To miał być krótki tekst, a już widzę, że taki nie będzie. TAK DUŻO INFORMACJI. Swoją drogą, przeglądałam ostatnio stare posty na tym blogu i zauważyłam, że kiedyś cały mój research na temat gatunku ograniczał się do zidentyfikowania tego gatunku i dopisania krótkiej historii uwiecznienia go na zdjęciu. A teraz proszę, tysiąc nowych kart otwartych (i to nie tylko Wikipedia, o nie), czasem nawet zajrzę do jakiejś KSIĄŻKI. Piszę i piszę coraz dłuższe posty i efekt jest taki, że długich postów nikt nie ma siły czytać.

Wracając do fok - rodzą one szczenięta, tak jak psy. Kiedy na świat przychodzi focze szczenię, jego matka opiekuje się nim od kilku dni do miesiąca - w zależności od gatunku. W tym czasie jest ono intensywnie karmione, żeby nabrało tłuszczu. Po takim krótkim raczej okresie karmienia szczenię zostaje porzucone, a jego matka idzie w tango, żeby samej się w końcu najeść i znów dać się zapłodnić.

Porzucone focze szczenię jest porzucone przez kilka lub nawet kilkanaście następnych tygodni. Nie potrzebuje jedzenia, bo wystarcza mu tkanka tłuszczowa nagromadzona w okresie karmienia. Jak dojdzie do wyczerpania zapasów, musi sobie ono radzić samo i własnoręcznie zdobywać kolejne posiłki.

Nietrudno zgadnąć, że porzucone szczenięta są łatwym łupem dla drapieżników. Foki, podobnie jak pingwiny, mają całkiem sporo wrogów na Antarktydzie. Należą do nich: orki, inne foki i ludzie.

Przejdźmy teraz do (prawdopodobnie) bohaterów dzisiejszych zdjęć.

Foka Weddella - nazwana od swojego odkrywcy, niejakiego Jamesa Weddella. Nie lubi towarzystwa, z innymi fokami spotyka się tylko na okres rozrodu. Nie migruje i raczej nie podróżuje, nawet do sąsiadów po cukier. Lubi za to nurkować na dużą głębokość, ponoć jest najlepszym nurkiem Antarktydy. Pod lodowatą wodą wytrzymuje ponad godzinę.

Znana jest z wydrapywania w lodzie tzw. otworów oddechowych, które służą jej za okienka do nabierania powietrza, kiedy akurat chce dłużej posiedzieć w wodzie.

Pierwsi odkrywcy Antarktydy regularnie na nie polowali i jedli ich mięso, ale odkąd wynaleziono ochronę zwierząt, foka Weddella ma namiastkę świętego spokoju.

Foka krabojad - bardzo często mylona z foką Weddela i lampartem morskim. Są przedmiotem intensywnych ataków ze strony tych drugich. Lubią przebywać w samotności, ale nie stronią od większych grup. Zupełnie jak ludzie.

W przeciwieństwie do innych fok krabojad potrafi przemieszczać się po lądzie z gracją i w iście szalonym tempie nawet 25 km/h.

Nie żywi się krabami, tylko krylem i małymi skorupiakami.

Lampart morski - przednie płetwy ma nieco dłuższe niż inne foki. Preferują samotny tryb życia. Odżywiają się krylem, skorupiakami, rybami, ale także innymi fokami, na przykład krabojadami.

Jeśli chodzi o zagrożenia, to mogą się one czuć bezpieczenie, ponieważ same stanowią zagrożenie dla innych żyjących stworzeń. Czasem zdarza im się głupio ginąć, ponieważ są mniej więcej tak zainteresowane wszystkim, jak koszatniczki(*) i notorycznie podpływają do nurków lub statków, co kończy się kolizją i śmiercią lub obrażeniami lamparta, nurka albo statku.

Tyle, jeśli chodzi o foki Antarktydy. Foki z polskiego fokarium można sobie obejrzeć TUTAJ. Rano nic tam się nie działo, więc nie wiem, czy one w ogóle istnieją.


*Koszatniczki są głupie i te, które mają szczęście żyć na wolności, często w obliczu zagrożenia nie potrafią usiedzieć w ukryciu i wychodzą zobaczyć co się dzieje.



Poranna gimnastyka. Fot. Tomasz Witkowski

Odpoczywanczo. Fot. Tomasz Witkowski

Też odpoczywanczo. Fot. Tomasz Witkowski

Prywatna wyspa. Fot. Tomasz Witkowski

No siema. Fot. Tomasz Witkowski

Morski pieseł. Fot. Tomasz Witkowski

Morski pieseł udaje, że śpi do zdjęcia. Fot. Tomasz Witkowski

Co jest. Fot. Tomasz Witkowski

Pływanczo w prywatnym basenie. Fot. Tomasz Witkowski


niedziela, 19 marca 2017

Pingwin białobrewy

Jest coś takiego w pingwinach, że człowiek - patrząc na nie - zaczyna poważnie zastanawiać się nad swoim życiem. Niby takie nieporadne i zabawne, ale czarne oczka prześwidrowują duszę ludzką na wylot i od razu się na niej poznają. Nigdy nie zapomnę złego pingwina z plastelinowej bajki "Wallace i Grommit", przez niego bałam się wszystkich plastelinowych bajek. Plastelinowych gier boję się do teraz, nie będę pisać jaką krzywdę wyrządził mi "The Neverhood". Z bajek był też jeszcze "Pingu" no i znane wszystkim "Pingwiny z Madagaskaru", na szczęście już nie tak mroczne.

Pingwin białobrewy zamieszkuje półkulę południową, a dokładniej Antarktykę - małe wysepki, skaliste wybrzeża, no generalnie miłe miejsca do życia w tej okolicy. Na lądzie radzi sobie nieźle, za to przemieszczając się pod wodą potrafi osiągnąć prędkość 20 km/h. W jego diecie królują ryby i skorupiaki.

Jak pingwin białobrewy wygląda, każdy widzi. Ale nie widzi, że każdy pingwin ma pod skórą grubą warstwę tłuszczu, która pomaga mu przetrwać w trudnych warunkach. Nie wolno mówić pingwinom, że są tłuste, bo wtedy się obrażają i nasyłają na takich ludzi złego pingwina z plastelinowej bajki.

Ciekawostką jest też to, że pingwiny nie bez przyczyny są ubarwione w taki, a nie inny sposób. Czarny grzbiet pozwala im być niewidocznymi dla drapieżników obserwujących je podczas pływania, a białe brzuszki są świetnym maskowaniem na tle białego śniegu białej Antarktyki. Ponieważ pingwiny spędzają sporą część życia w morskiej wodzie, do ich organizmów dostaje się dużo soli, którą jednak wydalają, a wodę słodką uzupełniają po prostu jedząc śnieg.

Uwielbiają życie w wielkich koloniach, co również jest sposobem na przetrwanie. Ułatwia to znacznie obronę przed drapieżnikami, no bo w tej sytuacji taki pingwin ma do pomocy ziomków, albo też w przypadku niespodziewanego ataku pingwiny rozbiegają się (lub rozpływają) w przeciwnych kierunkach i biedny drapieżnik nie wie, którego z nich zacząć gonić.

Prócz tego w koloniach łatwiej się rozmnaża. Pan pingwin białobrewy buduje gniazdo, gdzie następnie pani pingwin białobrewy składa dwa jaja i oboje na zmianę je wysiadują. Młodym pisklętom opierzenie zajmuje niecałe pół roku. Ciężko się robi, gdy brakuje jedzenia. Wtedy starsze pingwiniątko skazywane jest przez rodziców na śmierć głodową, a młodsze dostaje to, co akurat się znajdzie i jakoś przeżywa. Gdybym była pingwinem, a moi rodzice nie mieliby co jeść, to już dawno byłabym martwa, a mój brat cieszyłby się życiem, tak jak robi to teraz. Jakąś pociechą może być fakt, że czasami pingwiny z kolonii przygarniają porzucone/opuszczone/ zgubione jaja lub pisklaki i opiekują się nimi jak własnymi.

Pingwin białobrewy jest gatunkiem bliskim zagrożenia. Oprócz nieustannej walki z antarktycznymi drapieżnikami musi się też zmagać z takimi problemami jak przeławianie oceanów, zmiany klimatyczne, turyści wkraczający w ich siedliska i zanieczyszczenia.

25 kwietnia można świętować Światowy Dzień Pingwina.

Pingwin białobrewy, Pygoscelis papua. Fot. Tomasz Witkowski
Tu z dzieckami. Fot. Tomasz Witkowski
Głodne dziecki chyba dostaną na obiad kamienie. Fot. Tomasz Witkowski
Z ziomeczkami na plaży. Fot. Tomasz Witkowski
A kysz, intruzie. Idź do domu. Fot. Tomasz Witkowski
W towarzystwie. Fot. Tomasz Witkowski
Główna ulica. Fot. Tomasz Witkowski
Impreza na kamieniach. Fot. Tomasz Witkowski
Nostalgiczny pingwin na pingwinie dobranoc. Fot. Tomasz Witkowski


Łabędź niemy

Mam takie silne przeczucie, że pisałam już o łabędziach, ale mój blog upiera się, że nie. No to jak nie, to nie, piszę dzisiaj. Łabędzi ni...