wtorek, 23 października 2018

Kruk zwyczajny

Od zeszłego tygodnia niewiele się zmieniło, wciąż mamy jesień, deszcz pada, wiatr wieje, słońce umarło. Skojarzenia rodzą się same. Jestem w nastroju bardzo mrocznym i śmieszkowym jednocześnie (jak na przyrodnika przystało), więc nie wiem, co dokładnie z tego dzisiaj wyjdzie.

Nie wiem też jakim cudem udało mi się jeszcze nie napisać o kruku. Nowa Zelandia i mordercze zapędy ptaków z całego świata tak mnie porwały, że nawet przez myśl mi to nie przeszło.

U kruka wyróżnia się kilka, jeśli nie kilkanaście, podgatunków. Nie będę jednak o tym pisać, bo mi się nie chce o tym pisać, a wam nie chce się o tym czytać. Powiedzmy, że piszę dzisiaj o kruku zwyczajnym.

Jak mamy globus, na przykład w domu albo w szkole, albo w innym miejscu, w którym z jakiegoś powodu przebywamy, to ten globus przedstawia nam ślicznie kulę ziemską. Kulę, nie dysk. Kula dzieli się na część północną i południową, a dzielimy ją równikiem. Część północna to ta górna połowa, no i tam właśnie występują kruki zwyczajne. W Polsce też.

Nie powiem, przez kogo gatunek został po raz pierwszy opisany. Gdybym musiała znowu to napisać, poczułabym się trochę jak powtarzający się idiota. Dam wam trzy opcje i możecie sobie zgadywać.

Kto i w czym jako pierwszy opisał kruka:

a) Dante Alighieri, Boska Komedia
b) Edgar Allan Poe, Kruk
c) Karol Linneusz, Systema Naturae.

Zabawa przez naukę, nauka przez zabawę!

Kruk żył sobie najpierw w Starym Świecie (i nie mówię tu wcale o jakiejś krainie z Silmarillionu), skąd do Ameryki Północnej dostał się przez Cieśninę Beringa (wciąż nie Silmarillion). Łatwo odróżnić go od wrony czy gawrona, bo jest od nich większy, czarniejszy, a pod dziobem ma brodę z piór. Poza tym nie ma zwyczaju przebywać w większym gronie, na miasto wychodzi raczej samotnie, ewentualnie we dwójkę lub z najbliższą rodziną.

Kruki, tak jak wszystkie krukowate, wyróżniają się niezwykłą inteligencją. Od innych krukowatych różnią się tym, że mają najbardziej rozbudowane słownictwo. Używają w sumie kilkudziesięciu różnych nawoływań, dzięki którym porozumiewają się z innymi krukami. Poza tym jeszcze gwiżdżą i robią kłap kłap dziobem. W ten sposób kruki zawsze wiedzą, co ich ziomki robią, co akurat planują zrobić, gdzie są, co im się przytrafiło w ciągu dnia itede. Potrafią również naśladować inne dźwięki, na przykład ludzką mowę. Jakby tego mało, nieobca jest im gestykulacja. Kruki wskazują dziobem przedmioty, o których akurat opowiadają ziomeczkom. Jak ziomeczki nie zwracają uwagi, to kruk może przedmiot podnieść lub może zwrócić uwagę ziomeczków specjalnym nawoływaniem służącym wyłącznie do zwracania na siebie uwagi.

Krucze jednostki i krucze rodziny, jak to mają w zwyczaju wszelkie krukowate, tworzą stada, w których panuje określona hierarchia. Kawki na przykład, szalenie obawiają się mezaliansów, więc kiedy jakaś kawka awansuje w hierarchii, to musi sobie od razu znaleźć nowego partnera ze swojej klasy. U kruków działa to wszystko trochę inaczej, bo jak kruk awansuje, to jego dotychczasowy partner życiowy również zostaje przyjęty do wyższej klasy. Jest to dla tych ptaków wygodne, bo mają one w zwyczaju tworzyć wyłącznie związki monogamiczne i w ten sposób mogą dalej robić rzeczy razem i nie muszą potajemnie spotykać się w ciemnych uliczkach albo rozbijać rodziny dla kariery.

Kruki są w ogóle niewiarygodnie wyrozumiałe, ale na ogół wyłącznie dla członków własnego stada. Pomagają sobie nawzajem, rozmawiają o rzeczach, zawierają przyjaźnie na lata i opłakują bliskich zmarłych, o których później nie mogą zapomnieć. 

Pary wychowujące młode, koniecznie muszą do tego celu posiadać jakąś ziemię. Zwykle wybierają sobie terytorium, na którym nie brakuje pożywienia, a potem bardzo agresywnie i zaciekle go bronią. W przeciwieństwie do wielu innych gatunków ptaków, w obronie są naprawdę świetne. Ponoć mają w zwyczaju zrzucać kamienie na drapieżniki, które czają się na ich młode.

Nie mają jednak nawet krztyny zrozumienia dla ptasich rodziców innych gatunków i bez skrupułów polują na ich młode. Kruki są wszystkożerne, więc w sumie rzadko głodują. W miastach jedzą to, co uda im się znaleźć, ewentualnie polują na gryzonie lub inne ptaki. W głuszy i w dziczy żywią się własnoręcznie upolowanym lub znalezionym pożywieniem, ale najbardziej przepadają za padliną. Nie ma to jak jeszcze ciepły trup w zimowy poranek.

Kruki chętnie podążają tropem ssaków drapieżnych, które po upolowaniu i skonsumowaniu ofiary, często pozostawiają sporo jadalnych i pysznych resztek. Jeśli padlina jest wyjątkowo spora i kruki wiedzą, że mogą jej samodzielnie nie podołać, mają w zwyczaju nawoływać inne kruki do stołu swoim specjalnym osobnym dźwiękiem, służącym wyłącznie do nawoływania do stołu. Jeśli kruk sam odnajdzie padlinę, ale nie jest w stanie rozerwać na niej skóry i dostać się do mięsa, może nawoływać wilki specjalnym zawołaniem służacym do wołania wilków i wtedy wilki przyjdą, zjedzą padlinę, ale dla kruka również zawsze coś zostanie.

Kruki są też wielkimi fanami porodów. Nie ma to jak jeszcze ciepłe łożysko w zimowy poranek.

Z powodzeniem używają sprytu do zdobywania pożywienia i - jak na sprytne stworzenia przystało - nie lubią się niepotrzebnie przemęczać. Dowodem na to jest wspomniane już podążanie za drapieżnikami, które pozwala im się najeść w zasadzie za darmo. Oprócz tego kruki mają też w zwyczaju udawać martwe kruki, kiedy znajdą jakąś wyjątkowo soczystą padlinę, ale nie chcą się nią dzielić. Widok martwego kruka odstrasza inne zwierzęta, ponieważ oznacza to, że pierwszy trup najpewniej był już chory albo zepsuty, a głupi kruk był głupi i umarł przez swoją głupotę. Stosują też klasyczne w świecie zwierząt odwracanie uwagi innego drapieżnika. Jeden kruk zajmuje czymś wielkiego zwierza, gdy drugi niezauważenie kradnie mu pożywienie. Ponieważ kruki bardzo szybko adaptują się do wszelkich nowych warunków, stały się już mistrzami w podkradaniu pożywienia także ludziom. W tej kwestii przypominają trochę keę, ale kea jest w sumie plagą, a kruk jeszcze nie.

O tej porze roku można w mieście spotkać sporo krukowatych z orzechami i żołędziami w dziobach. Wyglądają, jakby nie do końca wiedziały co chcą osiągnąć przez takie noszenie orzecha, ale nic bardziej mylnego. Zarówno kruki, jak i całe ich kuzynostwo, z powodzeniem wykorzystują do rozbijania orzechów przejeżdżające po ulicy samochody. Taka metoda rozbijania orzecha jest wygodna i nie wymaga wysiłku. Czasem krukowate mogą też wzlatywać z łupem w górę, skąd upuszczają orzecha na ziemię, gdzie ten się rozbija i jest gotowy do spożycia.

Podobnie jak sójki, kruki uwielbiają organizować sobie małe wypady do spa w mrowiskach. Wchodzą na mrówcze twierdze, tarzają się w nich, łapią pojedyncze mrówki i wcierają je sobie w pióra. Robi im to bardzo dobrze na higienę i samopoczucie.

Pisałam już chyba w poście o kawkach, że ptaki te doskonale zdają sobie sprawę z tego, że są obserwowane. Chodząc po mieście, zatrzymuję się od czasu do czasu przy jakimś trawniku, na którym żerują kawki lub gawrony i zaczynam się na nie po chamsku gapić. Dla przechodniów muszę wyglądać jak osoba chora psychicznie, ale mniejsza. Krukowate nie zwracają uwagi na człowieka, dopóki ten idzie zdecydowanym krokiem naprzód, żeby załatwiać swoje ważne ludzkie sprawy. Łaskawie pozwalają mu przejść i nie zaprzątają sobie tym głowy, bo wiedzą, że miasto pełne jest ludzi, którzy muszą się gdzieś udać. A ponieważ człowiek, który nagle się zatrzymuje i na nie patrzy jest dla krukowatych rzeczą mniej zwyczajną, to na takie zachowanie reagują one wyłącznie szybką ucieczką.

Z dokarmianiem krukowatych również różnie to bywa. Zacznijmy od tego, że w mieście ptaki te mają dostęp do pożywienia przeróżnego rodzaju i mogą sobie pozwolić na wybrzydzanie. Zwykły chleb może nie zrobić na nich wrażenia. Czytałam w internetach, że ludzkie młode bywają szalenie rozczarowane, kiedy chcą dokarmiać krukowate, a krukowate mają je gdzieś albo uciekają i zupełnie nie interesują się darmowym pożywieniem. Rzecz w tym, że te ptaki to nie debile, mają bardzo ograniczone zaufanie do obcych stworzeń i do obcego jedzenia od obcych stworzeń, a z pewnością nie pozwolą sobie na ekstremalny brak ostrożności, którym byłoby zajadanie się obcym jedzeniem przy obcych stworzeniach, które w tym czasie mogą wykonać jakiś agresywny ruch.

Kruki używają inteligencji nie tylko do zdobycia pożywienia, ale także dla zabawy. Potrafią tworzyć własne zabawki, często ganiają się nawzajem w powietrzu, mogą też podjudzać wilki, które zaczynają je gonić, a kruki uciekają rechocząc i jest to dla nich rozrywka życia. Lubią bawić się w śniegu, szczególnie upodobały sobie zjeżdżanie w dół po zaspach lub lodzie.

Mogłabym teraz napisać jeszcze, ileż to kruka nie było w mitologiach, podaniach, literaturze i całej masie innych rzeczy, ale to nie liceum i sercem jestem bardziej Linneuszem niż maturzystą, więc grzebcie sobie w tym sami.


Kruk zwyczajny, common raven, Corvus corax. Flickr, autor: marneejill













poniedziałek, 15 października 2018

Puszczyk mszarny

Ostatnio coś się tak bardziej jesiennie zrobiło, dzień robi się dramatycznie krótki, słucham sobie lekko mrocznej muzyki i czekam na halloween. Tak, dokładnie. Nie na wszystkich świętych, nie na zaduszki, tylko na halloween, bo okropna zachodnia kultura pożarła mnie w całości, a ja dałam jej się pożreć. Rzecz w tym, że jak jeszcze grałam w zeszłym roku w wildstara, to z okazji halloween był tam zrobiony najfajniejszy halloweenowy event ever i był to w sumie jedyny poważny powód, dla którego chciało mi się w ogóle grać w tą grę. A teraz wildstara już nie będzie, bo umarł, więc po święcie evencie noszę żałobę, ale łezka w oku trochę się kręci i sentyment pozostał.

Dzisiaj w ramach walki z ortografią gardzę dużymi literami. A tak serio, to coś mi się popsuło w klawiaturze i niektórych liter nie mogę napisać zupełnie, więc stawiam na ujednolicenie. I nie, nie będę ich kopiować z innych miejsc, to byłoby dziwnie poniżające.

Temat posta ma się w sumie nijak do tych wszystkich informacji. Przez to myślenie o jesieni po prostu przypomniało mi się, że sowy istnieją, a ja nie mam nic przeciwko sowom, można wręcz powiedzieć, że je lubię. Dlatego dzisiaj napiszę o puszczyku mszarnym, który (O DZIWO) dostał całkiem nie najgorszą nazwę w języku polskim. Zupełnie nie ma się czego chłopak wstydzić, może się wozić po leśnej dzielni z dumą na dziobie. Nazwę wymyślił mu niejaki pan Konstanty Tyzenhaus, który dawno dawno temu był ornitologiem, hrabią i oczywiście przyrodnikiem i wszyscy jesteśmy mu za to dozgonnie wdzięczni. Nie jestem pewna czy te informacje są całkowicie prawdziwe, bo na ten temat rozwinęła się bardzo gorąca dyskusja na birdwatching.pl, ale nie chce mi się jej czytać w całości, więc przyjmijmy, że tak właśnie było. A "mszarny" wzięło się od mszar, czyli po prostu terenów bagiennych bogatych w roślinność krzaczkową i drzewkową.

Puszczyk mszarny to jest całkiem spory ptak. Rozpiętość jego skrzydeł może wynosić nawet 150 centymetrów. Wyróżnia się dwa podgatunki: strix nebulosa lapponica (taki bardziej europejski) i strix nebulosa nebulosa (taki bardziej, że północ Ameryki Północnej). Puszczyk mszarny jest cały szary, puchaty i wielki, ale prawda jest taka, że samego ciała pod tymi piórami ma niewiele.

Lubi mieszkać w różnych puszczach i lasach, na północy preferuje tajgę. Jak to bywa u ptaków drapieżnych, za najlepsze miejsce do życia uważa las, obok którego znajduje się jakaś łąka albo pole, bo wtedy może sobie z wysokości wygodnie obserwować co tam się w trawach dzieje i - mając oczywistą przewagę nad swoimi potencjalnymi ofiarami - niezauważenie przystępować do ataku. Sowy latają w zasadzie bezgłośnie, więc ich pożywienie nie ma szans na ratunek w tej sytuacji.

Puszczyki mszarne, zupełnie jak papugi, nie lubią marnować czasu na budowanie gniazda. Z tego powodu zwykle po prostu przejmują czyjeś stare gniazdo i tam jakoś układają sobie życie. Wiosną składają nawet do 5 jaj, a potem samica spokojnie je sobie wysiaduje przez miesiąc. Po tym czasie na świat przychodzą małe rozkoszne puszczyki, które pierwsze kroki w stronę samodzielności stawiają już po 4 tygodniach od wyklucia. Zwykle pierwszy krokiem jest niemal samobójczy skok z gniazda na ziemię. Młode sobie tak skaczą, a potem wspinają się z powrotem, ponieważ są wybitnymi alpinistami. Samica obserwuje, jak jej potomstwo robi kursy w dół i w górę, a samiec zajmuje się dostawą pożywienia. Jak młode już tak sobie poskaczą, to po jakimś tygodniu zaczynają powoli latać, a na przełomie jesieni i zimy porzucają gniazdo i są już w pełni samodzielne.

Sowy, jak to sowy, preferują raczej nocny tryb życia. Całkowicie to rozumiem i popieram. Puszczyki mszarne natomiast, obdarowane zostały słuchem doskonałym, który pozwala im zlokalizować ofiarę znajdującą się w dużej odległości. W jakiś sposób pomaga im w tym wygląd "twarzy", bo te duże szare pucie przyczyniają się do odbierania dźwięków. Pożerają dokładnie to, na co mają ochotę. Najczęściej są to myszy, szczury, czy norniki, ale nie pogardzą też jeżem, żabą, chrupiącym owadem, albo innym ptakiem, jeśli ten ptak nie jest jakoś szczególnie ogromny. Zdarza im się ukraść jedzenie od innego ptaka drapieżnego, czasem tym jedzeniem jest potomstwo tego innego ptaka drapieżnego, no różnie to bywa.

Puszczyk mszarny zupełnie nie bywa agresywny. Samica robi się delikatnie drażliwa, kiedy ma pod opieką młode, ale tak poza tym to one mają dosłownie wszystko gdzieś. Siedzą sobie spokojnie na pniu albo gałęzi i zupełnie nie przejmują się tym, że ktoś wchodzi na ich teren, albo że inne sowy pohukują do siebie w panice. Puszczyk inne sowy też ma gdzieś i nie bierze udziału w nocnych, leśnych dyskusjach. Introwertyczne stworzenie. Z tego powodu niełatwo jest go wypatrzyć albo zrobić mu zdjęcie.

W Polsce puszczyka nie ma za wiele. Przez jakiś czas prawdopodobnie wcale go nie było, ale w ostatnich latach ponoć spodobała mu się Lubelszczyzna, więc trzymajmy kciuki, bo może zostanie na dłużej. Puszczyk mszarny sam w sobie nie jest zagrożony wyginięciem ani nic z tych rzeczy, ale w naszym kraju jest chroniony, więc - nie wolno go zabijać, nie wolno go zjadać, wolno obserwować i tyle.

Puszczyk mszarny, great gray owl, strix nebulosa. Fota z flickr, autor: Gregory "Slobirdr" Smith


środa, 10 października 2018

Kazuar

Ptak ten zamieszkuje Australię i Nową Gwineę. Ponieważ Australię zamieszkują w sumie same dziwne rzeczy, takie jak moja ulubiona papużka żółtobrzucha (nocna papuga, do jasnej) czy dziobak, to oczywiste jest i jasne jak słońce, że tekst pełen będzie zwrotów akcji i wybuchów.

Kazuary to takie kuropodobne dinozaury z głową indyka. Dosłownie. Są dość wysokie. Samice mogą osiągnąć nawet dwa metry wzrostu, samce natomiast nie, bo to jeden z tych gatunków, u których chłopcy w sumie mają niewiele do powiedzenia i zrobienia. Kazuary mają małe skrzydła, w związku z czym nie potrafią latać, ale jak to zwykle bywa w przypadku ptaków ze szczątkowymi skrzydłami - biegają dobrze jak kenijscy biegacze. Dodatkowo kazuary zostały też pobłogosławione umiejętnością pływania.

Gatunek po raz pierwszy opisał niejaki Mathurin Jacques Brisson, który był Francuzem i oczywiście przyrodnikiem. Wcześniej na ten temat zaczął pisać znany nam już Karol Linneusz (ten od Systema naturae per regna tria naturae, secundum classes, ordines, genera, species, cum characteribus, differentiis, synonymis, locis, dokładnie ten sam), ale porzucił temat, bo pewnie był zbyt zajęty korespondowaniem ze swoimi wiecznie śmieszkującymi ziomkami przyrodnikami. Albo uznał, że jest już za fajny, żeby zajmować się takimi pierdołami. Tak czy siak, kazuar w całości należy do Brissona.

Pomimo wzrostu, ptaki te są bardzo nieśmiałe i wrażliwe. Żyją sobie w gęstym buszu, z dala od zgiełku cywilizacji, gdzie przechadzają się pod drzewami i czekają, aż jakiś owoc spadnie na ziemię, po czym pożerają go w całości. Lubią mieszkać blisko zbiornika wody, no bo czemu nie. Jak już są drzewa i owoce, to woda też może się przydać. Samce zwykle wybierają sobie jakieś terytorium, którego zaciekle bronią, no bo tak to już zwykle z samcami jest. Samice natomiast krążą sobie od terytorium do terytorium i robią co chcą. Czyli w sumie też przechadzają się po lesie i czekają, aż owoce spadną im do stóp. Szponów.

Czasem kazuary dobierają się w pary, bo jednak gatunek jakoś musi przetrwać. Fajną sprawą jest to, że jako jedne z nielicznych ptaków, mają one genitalia kropka w kropkę takie jak ssaki. Przed chwilą wpisałam w google hasło "kazuar genitalia", więc wiem. Kiedy wstawałam dziś rano z łóżka, nie spodziewałam się jeszcze, że po południu będę przeglądać w internecie informacje na temat genitaliów kazuarów, a tu proszę. Zaczynam rozumieć, dlaczego z Linneusza był taki zabawowy gość.

Ale ale. Rozmnażanie u kazuarów wygląda jeszcze fajniej niż ich genitalia, bo samica po złożeniu jaj całkowicie porzuca swoją nową rodzinę i spokojnie odchodzi w siną dal, żeby konsumować spadające owoce. Samiec natomiast pozostaje w gnieździe, gdzie musi wysiadywać jaja, bronić terytorium, potem zajmować się rozwrzeszczanymi dzieciaczkami, karmić je i przewijać, uczyć życia, nie zapomnieć w przelocie zjeść kanapki, żeby nie umrzeć od nadmiaru pracy, zrobić pranie, ugotować obiad i tak dalej.

Jak już wspomniałam wcześniej, kazuary są nieśmiałe i wrażliwe. Bardzo delikatne w środku. Łatwo je zranić, kiedy powie im się na imprezie coś niemiłego na przykład. Nie lubią też za bardzo, jak człowiek wbija sobie bez pytania na ich terytorium i robi tam rzeczy. Mądra mateczka natura, patronka wszystkich przyrodników, wiedziała jednak co robi i dała kazuarowi niewiarygodnie silne nogi wyposażone w dokładnie trzy palce. Środkowy palec jest natomiast uzbrojony w bardzo długi i ostry pazur, którym kazuary mogą skutecznie się bronić. To taki fak od przyrody dla reszty świata.

Przykładowy scenariusz ataku kazuara może wyglądać tak: człowiek wchodzi na teren kazuara i krzyczy do niego jakieś obraźliwe rzeczy - kazuar czuje się urażony, więc biegnie w kierunku człowieka - kiedy znajduje się już bardzo blisko człowieka, wyskakuje sobie trochę w powietrze i kopie głupiego homo sapiens w brzuch, wbijając mu pazur głęboko w rzeczy, które homo sapiens miewa w brzuchu - człowiek upada, jego wnętrzności też, dosłownie rozlewają się po czerwonej australijskiej ziemi - kazuar jest spokojny i idzie czekać aż na tą samą ziemię (jak ktoś mi tu napisze, że powinnam napisać "TĘ ZIEMIĘ" to nie ręczę za siebie) spadną jakieś owoce, bo niestety nie żywi się padliną.

Kazuary są pod ochroną i są zagrożone wyginięciem, więc nie wolno ich denerwować i nie wolno ich zjadać. Wolno omijać je z daleka i pozwolić im robić swoje. We wrocławskim zoo chyba jest jakiś kazuar, tam wolno popatrzeć.

Kazuar, Casuarius casuarius. Zdjęcie dał mi flickr.






Łabędź niemy

Mam takie silne przeczucie, że pisałam już o łabędziach, ale mój blog upiera się, że nie. No to jak nie, to nie, piszę dzisiaj. Łabędzi ni...