środa, 11 czerwca 2014

Początek i Wikłacze

Pewnego dnia (wczoraj) Bartek powiedział: "To weź załóż bloga". I w ten oto sposób stał się blog. Początkowo miał on być poświęcony kenijskim ptaszkom, potem w ogóle zwierzętom, ale na końcu wyszło, że jednak będą te kenijskie ptaszki. Na początek. Jak już objadę całą Afrykę, to może będzie więcej, tylko muszę sobie wykombinować jakiś aparat,bo własnego nie posiadam.
Nie mam za cholerę pojęcia o ptakach, ornitologii itp. Za dziecka ciężko było mi sprawić, żeby mój kot nie polował na ptaki dokarmiane w przydomowym karmniku. Albo na uczące się latać ptaszki, opuszczające po raz pierwszy gniazda, których pełno było na naszym podwórku (bawił się nimi, a potem zjadał)
Ba! Nie było wcale łatwiej z pamiętaniem o samym dokarmianiu. Dla sikorek bywały dni tłuste, kiedy tknięta współczuciem podczas wielkich mrozów zapodawałam im odrobinę żywności ziarenkowej, jak również były dni - a nawet tygodnie - chude, gdy zapominałam o ptaszkach na rzecz szkoły, jakiejś książki, bajek w telewizji itp. A one zmarznięte, głodne i ufne czekały w tym czasie na mnie, o tej samej co zwykle porze, a potem umierały z głodu i zesztywniałe spadały w coraz wyższe zaspy śniegu...
Porównywalnie tragiczna historia wydarzyła się dawno temu, również w czasach mej młodości, gdy wraz z psem moim - a tak naprawdę to była psica i w dodatku nie moja tylko sąsiadki, ale nas lubiła bardziej, bo sąsiadka miała w zwyczaju topić małe pieski - udałam się na spacer do pobliskiego lasku brzozowego. Być może na grzyby, co tłumaczy moją wytężoną uwagę skierowaną na wydarzenia i przedmioty mające miejsce w trawie.
Wtedy właśnie znalazłam małego ptaszka. Małego, szarego ptaszka, ukrytego w malutkim gniazdku poczynionym z traw na ziemi przede mną. Czekał zapewne na swoją mamę, która poleciała gdzieś załatwić mu jakieś robaczkowe jedzonko.
I wtedy przybiegł mój pies (a nawet psica) i pożarła ptaszka.
Ale nie od razu, najpierw przez kilka minut trzymała go w pysku, a ja próbowałam się siłować z tym szczękościskiem. Z pomiędzy jej zębów wystawał tylko szary ogonek ptaszka. A potem zjadła go całego.
Ta smutna historia wywołuje ogromną ilość ropnych wrzodów na sparszywiałym naskórku mego sumienia. Być może prowadzenie tego bloga będzie moja szansą na odkupienie win.
Tak czy tak, teraz przebywam w Afryce, a nawet w Kenii i mam okazję poczynić ogromną ilość zdjęć ptaszych rękami moimi, jak również dłońmi prawowitego właściciela aparatu fotograficznego, którym będę się tu posługiwać.
Dzisiaj na przykład udaliśmy się przed dom, w którym obecnie mieszkamy, ażeby uczynić kilka zdjęć, no i uczyniliśmy. Oto najfajniejsze są ptaki (i najliczniejsze, jak podaje wikipedia, chociaż nie wiem czy jej wierzyć) na świecie: WIKŁACZE. Mają miliard gniazd na jednym drzewie, a do tego wyjątkowo były dzisiaj ruchliwe, bo wczoraj po deszczu spadło na ziemię dużo termitów.
Kiedyś oswoję wikłacza, będę trzymać go w domu, a on uplecie mi zasłonki na okna.













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łabędź niemy

Mam takie silne przeczucie, że pisałam już o łabędziach, ale mój blog upiera się, że nie. No to jak nie, to nie, piszę dzisiaj. Łabędzi ni...