sobota, 6 września 2014

Puchacz mleczny.

Prawdopodobnie jest to puchacz mleczny. Prawdopodobnie w ogóle jest to puchacz. Albo sowa. Przez pierwsze dziesięć minut spozierania na to dziwo, byłam pewna, iż obserwuję kota siedzącego na dachu. Potem kot odleciał, więc raczej niezbyt koci był to kot. Czyli że sowa.
Nigdy, przenigdy, ani razu wcześniej nie widziałam sowy, a co dopiero puchacza. Siedząc w ogrodzie jednego z domów franciszkańskich z Bartkiem wraz, odkryliśmy, że na dachu siedzi sowa i gapi się. Polecieliśmy czem prędzej po aparat i nawet udało się zrobić zdjęcia.
Prawda jest taka, że nie wiem jednak czy jest to puchacz, nie wiem więc, czy posiadam pełne prawo do pisania tego posta i wymądrzania się po raz kolejny na temat kolejnego zdjęcia.
Na moją korzyść przemawia fakt, że sowa ma uszy, a dużo sów uszu takich nie ma, więc krąg poszukiwań moich się zawęża. Na korzyść drugą przemawia też fakt, że jestem w Afryce, poszukuję zatem sów uszatych będących w Afryce. Sów z czarnymi krechami na policzkach i sów pojawiających się w Nairobi.
Tak więc puchacz mleczny.
Ptak ten jest największą sową w Afryce. To źle, bo trudno mi stwierdzić, czy sowa ta była duża czy może raczej niewielka.
Polują wczesnym wieczorem. To się zgadza. Jedzą wszystko - myszy, szczury, koszatniczki, małe małpy, pewnie małe sarny też i w ogóle wszystko, co jest mniejsze od nich.
Dziwię się, że objawiły się w samym Nairobi, myślałam, że wszelka zwierzyna unika tego miejsca jak może. Ale z drugiej strony - franciszkanie mają w ogrodzie małpy. I myszy pewnie też.
Więcej o puchaczu nie napiszę, bo nie mam mimo wszystko pewności, że jestże to on. Sumienie mi nie pozwala. Chciałam się pochwalić, że widziałam i mam zdjęcia. Jak docieknę, co to takiego - postaram się dopisać to i owo.
A teraz szybko wrzucam nowego posta, bo wisi nade mną groźba, iż internet się skończy. Lada moment. Zostało tylko kilka megabajtów, megagigów, megabitów, czy czegoś. Mogę już więcej nic nie napisać, jeśli nie pojedziemy do cywilizacji i nie kupimy sobie nowego zapasu. Internetu znaczy się.
***
Tytułem potrzeby uporządkowania pewnych spraw:
- po lewej stronie wkleiłam jakiś miliard gadżetów mających pomóc czytelnikowi bloga w jakże skomplikowanym czytaniu bloga. Jest tam wspaniała chmura tagów (tagowanie to ciężka sprawa, robi się ich coraz więcej, przytłaczają mnie), całe archiwum i blogi, które lubię przez wzgląd na bycie z tematami tych blogów w ścisłym związku.
- po raz kolejny odczuwam ogromną potrzebę pokajania się nieco za wszelkie nieścisłości i błędy i głupoty, które być może tu wypisuję. Gdy czytam blogi prawdziwych ornitologów, popadam w kompleksy.
-niestety, błędy takowe muszą istnieć, gdyż nie jestem prawdziwym ornitologiem, a pierwotnie blog nie miał być dla innych ludzi, tylko dla mnie i przypadkowych internetowych podróżników, którzy tu zabłądzą. Później zostałam brutalnie ujawniona na fejsbuku, przez co postanowiłam w akcie delikatnie samobójczym ujawnić się jeszcze większej liczbie osób na tym portalu społecznościowym. W dalszym ciągu nie chce mi się jednak poprawiać błędów w starych postach, bo to strasznie dużo szukania.
-wiem, że nie mówi się "strasznie dużo"
***
A oto zdjęcia tajemniczej sowy z Nairobi:

Puchacz mleczny, Bubo lacteus.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łabędź niemy

Mam takie silne przeczucie, że pisałam już o łabędziach, ale mój blog upiera się, że nie. No to jak nie, to nie, piszę dzisiaj. Łabędzi ni...