poniedziałek, 18 marca 2019

Łabędź niemy

Mam takie silne przeczucie, że pisałam już o łabędziach, ale mój blog upiera się, że nie. No to jak nie, to nie, piszę dzisiaj.

Łabędzi nie lubię, tak jak nie lubię gęsi. Ptaki pływające, biegające i syczące leciutko mnie przerażają. W sumie nie leciutko, raz jeden łabędź zaatakował mnie na Wyspie Słodowej, bo zbyt odważnie do niego zagadałam. Wbrew pozorom, łabędzie potrafią bardzo szybko zmienić tryb z chillowego sunięcia po tafli wody na agresywny sprint po twardym betonie.

Jedyna fajna rzecz w łabędziach jest taka, że jest to duży ptak, a ja lubię duże ptaki, bo duże ptaki mają skłonność do dziwnych zachowań.

Łabędź niemy należy do rodziny kaczkowatych, czego w sumie zupełnie po nim nie widać. Widać po nim, że jest głupią gęsią. Jedyne, co może faktycznie na to wskazywać, to bajka o brzydkim kaczątku. Mieszka sobie niemy łabędź trochę w Europie, trochę w Azji i trochę czasami w Afryce. Z mitologii wiemy, że w wolnych chwilach ugania się za niewinnymi panienkami w starożytnej Grecji.

Jak łabędź wygląda, każdy widzi.

Jest to ponoć najcięższy ptak latający w Polsce i z racji tego, że jest najcięższy, musi się ostro nakombinować przy lataniu. Żeby w ogóle wznieść się w powietrze, powinien się chłopak czy dziewczyna rozpędzić bardzo konkretnie przez 50 metrów i dopiero coś mu/jej tam z tego ewentualnie wyjdzie. Z lądowaniem jest natomiast tak, że łabędź nie potrafi lądować na lądzie, wyłącznie na wodzie lub na lodzie.

A propos lodu i łabędzi, to mi się przypomina po raz kolejny Hrabal, o którym wspominałam ileś tam wpisów temu. Hrabal mordował kotki, bo był starym popaprańcem z przekrzywioną piramidą wartości etycznych, ale poza tym miał też niewątpliwe szczęście spotkać łabędzia uwięzionego w zamarzniętym zbiorniku wodnym. Strasznie się wzruszył, bo przecież łabędź taki piękny i trzeba go uratować koniecznie, ale łabędź jak to łabędź - postanowił być niewdzięcznym chujem do końca i na próby pomocy zareagował agresją. No i poszedł Hrabal do domu i było mu smutno i myślał o łabędziu i następnego dnia wstał i wziął drabinę i poszedł z mocnym postanowieniem uratowania łabędzia do łabędzia, ale dumne ptaszysko w tym czasie zamarzło na śmierć.

Gdzie łabędź mieszka, każdy widzi. Na wodzie, koło wody, w trzcinach miewa gniazdo i w tym gnieździe miewa młode i te młode wychowuje dwoje rodziców. Szczęśliwa rodzina, mordobicia między rodzeństwem nie ma.

Dieta łabędzia to różne rzeczy, które można znaleźć w typowych polskich stawach czy rzeczułkach. Robactwo, skorupiaki małe i duże, glony pływające, paprochy zielone, takie tam rzeczy. Ale jak dobrze wiemy, łabędzie jedzą też chleb, którym karmią je ludzie. I chleba jedzą dużo i ten chleb jedzą też kaczki i inne stworzonka wodne. I tu się pojawia problem, ponieważ łabędzie i kaczki docelowo nie mają jeść chleba, bo to im szkodzi i wtedy chorują na anielskie skrzydło. Anielskie skrzydło to taki dyngs, że się ptakom skrzydła od chleba zniekształcają i przez to te ptaki nie mogą potem latać już do końca życia.

Ostatnia ciekawostka dotycząca łabędzi będzie anegdotką tematycznie romantyczną, bo przecież z jakiegoś powodu łabędzie kojarzą się romantycznie (ludziom, których przedstawiciel tego gatunku nie gonił po wyspie). Otóż te przepiękne śnieżnobiałe ptaki dobierają się w pary na całe życie. No i czasami, jak to w całym życiu bywa, życie trwa krótko dla jednego z dwójki w romantycznej parze. W tej sytuacji drugie z dwójki pozostaje samo i opcje ma w zasadzie dwie. Może sobie ogarnąć kogoś nowego albo może sobie nie ogarnąć kogoś nowego. Tylko że właśnie nasze romantyczne nieme łabędzie w swoim werterycznym uniesieniu i usposobieniu nie widzą zbyt wielu perspektyw na przyszłość i w takiej sytuacji postanawiają popełnić samobójstwo.

Ptaki w sumie niewiele mają możliwości, jeśli chodzi o dokonanie tego czynu, więc uciekają się do metody prostej i eleganckiej. Czyli po prostu lecą bardzo wysoko, a następnie spadają luzem na ziemię, gdzie rozbijają się na śmierć.

Koniec!

Łabędź niemy, Cygnus olor. Fot. Rahul Pandit




piątek, 4 stycznia 2019

Struś syryjski

Za oknem śnieg, na okolicznych śmietnikach wykwitły pęki lekko już podwiędłych choinek, nieuchronnie zbliża się najbardziej depresyjny dzień w roku (21 stycznia), pomyślałam sobie, że całkiem fajnie będzie znowu zabrać się za jakiś wymarły gatunek. Nie ma to jak wymarłe gatunki.

Jak to zwykle w przypadku wymarłych gatunków bywa, więcej informacji w internetach dotyczy raczej związanych z nimi ciekawostek historycznych niż faktów na temat życia samego ptaka. I bardzo dobrze, bo ja jestem dzisiaj wyjątkowo zrelaksowana i taki też będzie ten post. Takie małe wytchnięcie od tych wszystkich dramatów z życia zwierząt, nie ma co zaczynać nowego roku z kopyta, że tak powiem, HEHE.

Struś syryjski był podgatunkiem strusia czerwonoskórego (który na razie ma się całkiem dobrze). Mieszkał sobie na Bliskim Wschodzie, bo bardziej lubił ciepło niż zimno i był dość mały jak na strusia.

Po raz pierwszy został udokumentowany na bardzo starym grafitti, które bardzo już nieżyjący ludzie nabazgrali bardzo dawno temu (2000-1000 p.n.e.) w Arabii Saudyjskiej. Bardzo już nieżyjący ludzie w sumie całkiem lubili tego strusia, bo w Mezopotamii też malowali go na czym popadnie. Robili sobie kubki i miski ze strusich jaj, a potem malowali na nich strusie i handlowali tym, gdzie się tylko dało. A jak akurat nie zajmowali się handlem strusimi pamiątkami, to składali strusia w ofierze. W Chinach z kolei struś we własnej osobie robił za miły żywy upominek dla aktualnego władcy. W tamtych czasach nikt nie robił problemu z przewożeniem żywych zwierząt z jednego miejsca do drugiego, a chiński cesarz na pewno nie musiał wypełniać ankiety adopcyjnej.

Żydzi z kolei bardzo nie lubili strusia, bo wymyślili sobie, że jest niekoszerny i jego tryb życia zupełnie nie pasuje do ich trybu życia. Otóż proszę bardzo, wpisałam właśnie w internety "biblia online" i zaraz dowiemy się, w czym tkwił problem.

Żwawe są skrzydła strusia,
czy tak jak pióra bociana?
Jaja swe rzuca na ziemię,
ogrzewa je w piasku,
zapomina, że można je zdeptać
lub zniszczą je dzikie zwierzęta.
Swe dzieci traktuje jak obce,
próżny to dla niego trud - jest bez stada.
Mądrości Bóg go pozbawił,
rozsądku mu nie udzielił.
Za to, gdy w góry cwałuje,
śmieje się z konia i jeźdźca. 


Czyli że struś był głupi, bo zdarzało mu się wyjść z gniazda. Pewnie po jedzenie, no ale co oni mogli tam wiedzieć. 

Nawet szakale pierś dają
i karmią swoje młode;
a Córa Narodu okrutna
jak struś na pustyni


To cud, że te strusie przeżyły aż do XX wieku, skoro tak gardziły swoim potomstwem. Nie podpisuję tych cytatów, bo nie widzę w tym sensu. To drugie to lamentacje jakiegoś pana. Sorry, Lamentacje.

W Imperium Rzymskim struś był ulubionym przysmakiem i ulubioną rozrywką. Ludzie siedzieli sobie na trybunach, jedli skrzydełka ze strusia i patrzyli jak inne, jeszcze żywe strusie biją się z innymi, jeszcze żywymi zwierzętami.

Muzułmanie natomiast wymyślili sobie, że będą na strusia polować, bo polowanie na strusia to totalnie rozrywka dla wyższych sfer. Jak sobie takiego strusia dobrze upolowali, to on był halaal i można było zrobić z niego obiad.

Dopóki ludzkość nie ogarnęła samochodów i broni palnej, struś miał się całkiem dobrze, bo umiał szybko uciekać, no a z łuku do strusia w biegu nie zawsze trafisz, prawda. No a później to już się zaczęło klasycznie - skoro strusi jest dużo, to czemu by do nich nie postrzelać dla rozrywki, wszak życie takie nudne. 

W 1928 roku struś syryjski był już praktycznie wymarły i dokładnie wtedy udało się jakiegoś znaleźć i nawet był żywy. Znalazcy stwierdzili, że go zastrzelą i zjedzą i jak pomyśleli, tak oczywiście zrobili.

Później ludziom zrobiło się trochę przykro i coś tam próbowali odzyskać gatunek przez sztuczną inkubację znalezionych jaj, ale nic im z tego nie wyszło. Jeszcze później okazało się, że struś syryjski to bardzo bliski krewny strusia północnoafrykańskiego i być może uda się z tego wniosku wyciągnąć jakieś kolejne wnioski. Ludzie, którzy pracowali nad tym projektem, namieszali ostro w DNA i wyszedł im struś szaroskóry. Trochę trzymali go w niewoli, a potem wypuścili dokładnie w to samo miejsce, w którym żył wymarły bohater tego posta. 

I wiecie co się stało?

Wiecie?

Struś szaroskóry w sumie też niedługo wyginie, bo nie ma gdzie żyć i ludzie ciągle na niego polują.

Nie ma to jak wymarłe gatunki, zawsze to powtarzam.

Struś syryjski, Struthio camelus syriacus. Fota z otchłanie Wikipedii, a jak.
 



piątek, 28 grudnia 2018

Kukułka

O kukułkach wszyscy wiedzą mniej więcej tyle, że to bardzo mściwe skrzydlate istoty, które po chamsku pozostawiają swoje młode w gniazdach innych ptaków i potrafią robić "kuku".

No i to jest w sumie prawda, nie będę ich bronić, równie dobrze w tym miejscu mogłabym skończyć pisanie tego tekstu. Ale nie skończę, bo lubię się pławić w okropnościach świata przyrody.

Kukułki mieszkają w Europie, Azji i nawet trochę w Afryce. Wyglądem przypominają trochę krogulca, ale to nie taka oczywista sprawa, bo jakbym na przykład ja na spacerze zobaczyła kukułkę to nijak bym jej nie rozpoznała. Taki sobie średniej wielkości, lekko szarawy ptak w prążki, ani to gołąb, ani jastrząb, lekko psychopatyczny błysk w oku i tyle.

W Polsce znamy ją także pod nazwą "zazula" i "gżegżółka". Tak, moi mili, słowo spędzające sen z powiek uczniom klas podstawowych na dyktandach - GŻEGŻÓŁKA.

Kukułka jest w ogóle symbolem całej masy różnych rzeczy: wiosny, radości, śpiewu, tańca, diabła, prostytucji, zdrady, deszczu, lenistwa, miłości, lenistwa, egoizmu, śmierci, smutku, samotności, drapieżności, lubieżności, choroby psychicznej itede. Kukułka jest na dobrą sprawę symbolem wszystkiego, co człowiek jest sobie w stanie wymyślić. Jak usłyszycie w lesie kukanie kukułki, to może to oznaczać każdą rzecz, która przyjdzie wam w tym momencie do głowy (oczywiście, jeśli założymy, że dźwięki wydawane przez zwierzęta czy rośliny mogą mieć jakikolwiek wpływ na losy człowieka). A jak jesteście (tfu, zaraza) poetami, to możecie o tym jeszcze napisać wiersz.

A jak już przy kukaniu jesteśmy, to koniecznie muszę wspomnieć, że kukają tylko samce. Samice nie kukają, bo robią w tym czasie inne rzeczy. "Kuku" to jest nawoływanie samców w okresie godowym, a kukułki zupełnie nie są gatunkiem skłonnym do monogamii i w tym czasie, że tak powiem, dorosłe kukułki jak szalone robią małe kukułki z całą masą innych dorosłych kukułek. Ostatecznie samice kukułek zupełnie nie mają pojęcia, czyje potomstwo podrzucają do gniazd innych gatunków, ale wydaje mi się, że nie mają z tym żadnego problemu.

Samica składa jaja na ziemi, a następnie bierze po jednym z nich do dzioba i leci do gniazda innego ptactwa. Inne ptactwo jest zazwyczaj ptactwem mniejszym od kukułki, więc na jej widok ucieka i wtedy samica może sobie spokojnie wylądować w gnieździe, podrzucić nakrapianego podrzutka, wyrzucić kilka jaj gospodarza i cały zabieg powtórzyć w innym gnieździe. Mniejsze ptactwo nie jest jednak takie znowu w ciemię bite i zdarza się, że zbiera się w większą kupę i po rozpoznaniu intruza, przystępuje do ataku i go przegania. Czasami również rozpoznaje obce jajo w gnieździe i je wyrzuca. Jest to spowodowane tym, że ewolucja istnieje i całe pokolenia mniejszego ptactwa uczą się tego i owego od swoich przodków. Działa to jednak również w drugą stronę, bo wspomniana ewolucja pozwala kukułce znosić jaja wyglądem coraz bardziej podobne do jaj gospodarza. No i tak to sobie wszystko zatacza szalone koło w grze o to, kto tu jest sprytniejszy.

Jeśli jednak gospodarz nie rozpozna fortelu naszej kochanej zazuli, czekają go ciężkie dni związane z wychowywaniem żarłocznego potworka. Młoda kukułka od razu po wykluciu się przystępuje do odwiecznej walki o pożywienie i wyrzuca z gniazda ślepe jeszcze i zupełnie niewinne przybrane rodzeństwo. Kilka dni po tym, małe kukułki zaczynają natomiast drzeć mordę. Ale to drą mordę tak głośno, że są w stanie zagłuszyć wszystkie pozostałe w gnieździe młode. Drą mordę i rozdziawiają dziób szeroko, żeby tylko zwrócić na siebie uwagę karmicieli. A karmiciele nie wiedzą, o co chodzi i ze zmęczenia są już całkowicie szaleni, ponieważ nie robią nic innego, tylko latają wte i wewte po jedzenie i z powrotem do gniazda, bo kukułka jest większa od pozostałych młodych i życzy sobie o wiele więcej pożywienia i uwagi.

Czasami nie są w stanie wykarmić kukułki i wtedy intruz ginie z głodu, a czasami nie są w stanie wykarmić własnych młodych i wtedy ich młode giną z głodu. A czasami jeszcze okazuje się, że młoda kukułka drze się tak głośno, że do gniazda zwabia drapieżniki i wtedy ginie w sumie cała ta dziwna rodzina. I czasami jeszcze okazuje się, że młoda kukułka jest za ciężka, żeby gniazdo było w stanie się utrzymać i wszystkie młode zapadają się razem z gniazdem i giną. Dzieje się tak zwykle wtedy, gdy samica kukułki podrzuci jajo do gniazda trzcinniczka, ponieważ trzcinniczki to małe i zgrabne ptaszki, które budują małe i zgrabne gniazda z trzciny. A trzcina, jak to trzcina, najmocniejszym budulcem nie jest i kukułki po prostu nie utrzyma. Wtedy cała ta rozdarta młodzież nie tylko zapada się razem z gniazdem, ale też przeważnie wpada do wody (bo trzinniczki lubię sobie zbudować gniazdo nad wodą) i tonie.

Po jakimś czasie młoda kukułka opuszcza gniazdo, bo zwyczajnie się w nim nie mieści, ale trzeba ją jeszcze dokarmiać. Karmiciele dokarmiają i dokarmiają i trwa to tak długo, że tracą na to calutki okres godowy i muszą czekać kolejny rok, zanim uda im się znowu wyprowadzić nowy lęg. A i tak na niewiele im się to zda, ponieważ kukułki mają w zwyczaju podrzucać jaja do gniazd gatunków, u których się wychowały, więc jest bardzo prawdopodobne, że wychowany przez nich pomiot szatana wróci rok później, żeby ponownie zamienić życie swoich własnych karmicieli w piekło. Ha!

Czyste piękno i cud natury.

Kukułka zwyczajna, common cuckoo, Cuculus canorus. Fota z wikipedii chyba.



wtorek, 20 listopada 2018

Chruścielowiec rdzawy

Czasem mam tak, że już od dawna nic nie napisałam i piszę posta bardzo na siłę i na temat, który średnio mnie interesuje, bo inaczej świat zapomni, że w ogóle mam bloga.

No to dzisiaj tak nie mam.

Czytałam sobie właśnie artykuły o ptakach w wolnym czasie, bo to jest to, co niektórzy ludzie robią w wolnym czasie i jest to całkowicie normalne i na pewno nie powinno być powodem do jakiegokolwiek niepokoju, kiedy trafiłam na ptaka, o którym strasznie chcę napisać jak najszybciej i jest to powód, dla którego wrzucam już drugi post w tym tygodniu, bo aż mnie ręce świerzbią i w ogóle jest tak super i to jest całkowicie normalne i nie powinno być powodem do niepokoju i jest to chyba najdłuższe zdanie w historii ludzkości, ale to dlatego, że jestem szalenie podekscytowana tematem, może całkiem zrezygnuję z używania kropek, pomyślę nad tym kiedyś.

Chruścielowiec rdzawy to ptak wymarły, który był nielotem. Mieszkał na Mauritiusie, czyli dokładnie tam, gdzie żył sobie kiedyś dodo, zanim zamordowali go Duńczycy. W tym momencie wszystkich czytelników powinien przejść przejmujący dreszcz niepewności co do losów chruścielowca, ale do tego przejdziemy w odpowiednim czasie.

Wyglądał trochę jak kiwi i trochę jak ibis, tylko był rudy jak ja i nieco większy od kury. Nazywany był też przez Europejczyków "czerwoną kurą", bo jak Europejczycy nie porównają nieznanych sobie rzeczy do czegoś europejskiego, to te rzeczy w ich głowach nie istnieją.

Niejaki Peter Mundy pojechał na Mauritius w 1638 roku i jako pierwszy opisał naszego chruścielowca, ale potem objawił się głos, który twierdził, że Peter Mundy nie ma pojęcia o niczym i chruścielowce są dwa albo w ogóle jest ich więcej (w sensie osobnych gatunków), a ten głos to był niejaki pan Masauji Hachisuka. Nieco później, bo w roku 1688 niejaki pan John Marshall również zainteresował się chruścielowcem, a w swoim małym pamiętniczku z podróży napisał, że chruścielowiec w smaku przypomina wieprzowinę i ma pyszniutką przypieczoną skórkę. Pan John Marshall nie był przyrodnikiem, tylko podróżnikiem, więc jego zdrowe podejście do tematu jest całkowicie zrozumiałe.

Teraz już wiemy, że chruścielowiec rdzawy należał do całkiem niemałej rodziny chruścieli, które z kolei należą do rzędu żurawiowych. Na świecie żyje jeszcze sporo przedstawicieli tej rodziny, w Polsce jest to między innymi znana wszystkim łyska. Na Filipinach z kolei endemicznie występuje bardzo rzadki chruściel zwany wodnikiem ciemnym i zupełnie jak bohater dzisiejszego posta, jest on nielotem, ale jeszcze nie wyginął, na razie jest tylko zagrożony wyginięciem. Jest to gatunek dość interesujący, bo odkryty został dopiero w roku 2004 i w sumie niewiele o nim dzisiaj wiadomo. Pewnie już nigdy nie będzie o nim wiadomo i zdąży zniknąć w rok albo dwa, bo jak jesteś endemicznie występującym gatunkiem na jakiejś ciepłej wyspie i do tego nie latasz, to wyginięcie jest jedynym pisanym ci losem.

Ale ale.

Chruścielowiec rdzawy żywił się ponoć gadami, ślimakami, owadami i skorupiakami. Nie był to ptak jakoś wybitnie sprytny, więc łatwo było go złapać, a ponieważ żył w świecie, który nie znał wcześniej człowieka, to nie uważał ludzi za jakieś wielkie zagrożenie. Jednym ze sposobem łapania takiego chruścielowca było machanie mu czerwoną chustką przed nosem. Chruścielowiec się wtedy mocno irytował lub podniecał (trudno stwierdzić, nikt go wtedy o to nie zapytał i teraz też nikt go już nie zapyta) i podbiegał do chustki, bo chciał jej zrobić rzeczy, a człowiek go łapał. Złapany chruścielowiec mocno darł mordę do innych chruścielowców, które były niezbyt rozgarnięte i przybiegały zobaczyć, co to się takiego stało.

Jak nietrudno się domyślić, chruścielowiec rdzawy wyginął przez człowieka, który na niego polował, wycinał mu las i przyprowadził na wyspę zwierzęta, które także polowały na tambylczą faunę. Tym razem nie była to jednak zasługa Duńczyków, a Holendrów, którzy wzięli sobie Mauritius w roku 1598, a chruścielowiec smakował im bardziej niż dodo i ostatecznie wyginął mniej więcej w roku 1700.

Ciekawą sprawą jest to, że internetowe artykuły na temat ptactwa wymarłego są o wiele bardziej rozbudowane niż te poświęcone gatunkom jeszcze żyjącym. Tak jakby temat stawał się nagle szalenie interesujący albo jakby autorzy tych tekstów czuli głęboką potrzebę, żeby w ten sposób oddać tym ptakom cześć. Zajęliby się czymś normalnym, a nie. Nic, tylko robią z siebie pseudointeligentów w internecie. Tfu.

Chruścielowiec rdzawy, red rail, Aphanapteryx bonasia. Fota z Wikipedii, a bo co.








sobota, 17 listopada 2018

Bielik zwyczajny

Dzisiaj tak jakoś patriotycznie, bo o bieliku, a tak się szczęśliwie składa, że bielik zwyczajny to dokładnie ten sam ptak, który widnieje w naszym godle. Nie lubię wszystkiego, co patriotyczne, bo długie i ciężkie lata szkolne obrzydziły mi te sprawy milionem patetycznych apeli z przeróżnych okazji, dlatego w tym miejscu skończę temat godła.

A tak wracając do godła, to nie żeby coś, ale bielik nie jest biały. Ktoś tu miał problem z oczami albo komuś zabrakło farbek i część kartki musiał zostawić białą. Albo ktoś, kto projektował godło, zrobił to, używając czyjejś krwi i wyszło mu, że tło będzie czerwone, nie wiem.

I do tego bielik to nawet nie orzeł.

Starczy o godle.

Bielik to największy w Polsce ptak drapieżny. Rozpiętość jego skrzydeł sięga nawet 250 cm. To więcej niż ma wzrostu przeciętny człowiek. Wikipedia mówi, że bieliki, które żyją na Grenlandii są większe od innych bielików, no ale nie ma się co dziwić, to Grenlandia. Wysoki poziom trudności w życie.

W Polsce bieliki prowadzą osiadły tryb życia, ale w innych rejonach świata różnie to z nimi bywa, bo nachodzi je raz na jakiś czas mała ochota na przeprowadzkę lub wakacje w ciepłych krajach. Jak przystało na dumne drapieżniki, nie żyją w grupach, preferują samotność i święty spokój. Łączą się w pary na całe życie, ale jak jedno z tej pary umiera, to znajdują sobie nowego partnera. Nie ma czasu na żałobę, kiedy trzeba się rozmnażać. To jedne z tych gatunków, które w trakcie godów odbywają charakterystyczny taniec w powietrzu, chwytając się za szpony i swobodnie spadając w niemalże samobójczym akcie. Niestety tuż nad ziemią rozdzielają się i znów wzlatują. Bardzo interesujący byłby świat, w którym bieliki masowo roztrzaskują się o ziemię, no ale jednak nie.

Lubią mieszkać w pobliżu zbiorników wody, bo żywią się między innymi rzeczami, które żyją w wodzie i nad wodą. I nawet nie chodzi o plażowiczów, chociaż taki bielik, gdyby tylko chciał, mógłby pewnie spokojnie upolować średniej wielkości plażowicza. Ptaki te są bardzo terytorialne, co oznacza, że średnio lubią miewać gości na swojej posesji. W najgorszej sytuacji znajdują się goście, którzy przypadkiem zapałętają się w bliską okolicę gniazda. Śmierć na miejscu to mało powiedziane. Bywa tak jednak na ogół w sytuacjach, gdy gościem jest osoba innego gatunku, bieliki są bowiem bardzo tolerancyjne wobec innych bielików. Do bójek może dojść wyłącznie wtedy, gdy gościem jest bielik, który jest samotnym samcem. Zdarza się, że nad większym jeziorem lub nad morzem gniazduje kilka par bielików, których domy znajdują się w bezpiecznej odległości od siebie. Wtedy wystarcza dokładna obserwacja poczynań sąsiadów, ale do konfliktów nie dochodzi.

Bieliki żywią się głównie rybami, ale polują też na inne ptaki (zwykle wodne, ale nie jest dla nich jakimś wielkim problemem upolowanie ptaka drapieżnego) i w ogóle na inne zwierzęta. W sumie trochę na to, co się akurat trafi. Przepadają po prostu za padliną, która stanowi ważny składnik ich  bogatej diety. W Laponii z kolei polują na lemingi, o których pisałam w starożytnym poście o sowie śnieżnej, która także na nie poluje. W Laponii lemingi istnieją tylko po to, żeby inne zwierzęta mogły się nimi żywić.

Nie no, wcale nie.

(Wcale tak).

Bieliki polują zazwyczaj tak jak inne ptaki drapieżne, czyli siedzą w wysokim miejscu i przeczesują wzrokiem pobliskie łąki, lasy, wody czy cokolwiek, aż nie wypatrzą niewinnej i pysznej ofiary. Gładko zlatują z tego wysokiego miejsca i chwytają ofiarę w swoje wielkie szpony, a następnie siadają sobie w jakimś przyjemnym zakątku i rozrywają zdobycz żywcem na strzępy. I ją zjadają. No, chyba że schwytane stworzenie boże zdążyło zejść na atak serca już w locie, w tej sytuacji można powiedzieć, że miało szczęście i nie zdążyło się wzruszyć swoją nagłą śmiercią.

Oprócz tego bieliki polują także w parach. Wtedy jedno z nich płoszy ofiary, a drugie zajmuje się ich zbieraniem. Ponieważ uwielbiają ryby, wypracowały sobie też cały system polowania w wodzie i nad wodą. Zdarza się też, że są na tyle leniwe, że po prostu kradną zdobycz innym ptakom. Są duże i są w godle, więc mogą.

Jaja składa samica, no bo jakże by inaczej. Potem ona zajmuje się wysiadywaniem, a samiec robi typowe samcze rzeczy, czyli chodzi do sklepu po bułki i pilnuje podwórka. Kiedy pisklęta już się wyklują, samicy trochę odwala na ich punkcie i staje się typową nadopiekuńczą matką. Samiec w pewnym momencie traci cierpliwość i przejmuje część obowiązków związanych z opieką, żeby kobita odpuściła trochę i sobie i innym. Pisklęta w sumie od początku nie mają w życiu łatwo, bo sporo z nich przypadkiem ginie. Czasem giną przypadkiem, bo coś większego je upoluje. Czasem giną przypadkiem, bo gniazdo rozpadnie się z jakiegoś powodu i one rozpadną się razem z nim. Czasem (w 28%) giną przypadkiem z rąk własnego rodzeństwa, które nie toleruje w gnieździe obecności młodszego i mocno debilnego braciszka lub siostrzyczki. A młodszego dlatego, że często pisklęta wykluwają się w odstępach kilkudniowych, co po ludzku może przekładać się na lata, bo rozwój piskląt jest szybszy niż ludzkich młodych. Gdy młode opuszczają gniazdo, zdarza się, że tak naprawdę go nie opuszczają, bo pozostają na terytorium rodziców nawet do 3 lat. Rodzice nie mają z tym problemu, bo ten gatunek nie wymyśla sobie podziału na pokolenie X i pokolenie Y.

Bielik nie jest gatunkiem zagrożonym, ale do niedawna jeszcze był. Dorosłe bieliki też nie mają w życiu łatwo, bo masowo giną z głupich powodów. Wikipedia mówi, że 50% bielików umiera przedwcześnie z powodu zatrucia, 20% z powodu kolizji z liniami wysokiego napięcia a 17% przez postrzały. Jakieś ponad sto lat temu w Norwegii i Anglii wypłacane były nagrody za zabicie bielika, ponieważ traktowany był on jako szkodnik i konkurencja dla myśliwych. Aktualnie bielikowi najbardziej grozi zanieczyszczenie środowiska i masowe odlesianie terenów zalesionych. W Polsce bielik jest pod ochroną, w niektórych krajach jest dokarmiany zimą i buduje się dla niego konstrukcje, na których może spokojnie zakładać gniazda.

A tak z ciekawostek - polska husaria miała skrzydła uzbrojone właśnie w pióra bielika.

Bielik zwyczajny, white-tailed eagle, Haliaeetus albicilla. Fota z Wikipedii.





wtorek, 23 października 2018

Kruk zwyczajny

Od zeszłego tygodnia niewiele się zmieniło, wciąż mamy jesień, deszcz pada, wiatr wieje, słońce umarło. Skojarzenia rodzą się same. Jestem w nastroju bardzo mrocznym i śmieszkowym jednocześnie (jak na przyrodnika przystało), więc nie wiem, co dokładnie z tego dzisiaj wyjdzie.

Nie wiem też jakim cudem udało mi się jeszcze nie napisać o kruku. Nowa Zelandia i mordercze zapędy ptaków z całego świata tak mnie porwały, że nawet przez myśl mi to nie przeszło.

U kruka wyróżnia się kilka, jeśli nie kilkanaście, podgatunków. Nie będę jednak o tym pisać, bo mi się nie chce o tym pisać, a wam nie chce się o tym czytać. Powiedzmy, że piszę dzisiaj o kruku zwyczajnym.

Jak mamy globus, na przykład w domu albo w szkole, albo w innym miejscu, w którym z jakiegoś powodu przebywamy, to ten globus przedstawia nam ślicznie kulę ziemską. Kulę, nie dysk. Kula dzieli się na część północną i południową, a dzielimy ją równikiem. Część północna to ta górna połowa, no i tam właśnie występują kruki zwyczajne. W Polsce też.

Nie powiem, przez kogo gatunek został po raz pierwszy opisany. Gdybym musiała znowu to napisać, poczułabym się trochę jak powtarzający się idiota. Dam wam trzy opcje i możecie sobie zgadywać.

Kto i w czym jako pierwszy opisał kruka:

a) Dante Alighieri, Boska Komedia
b) Edgar Allan Poe, Kruk
c) Karol Linneusz, Systema Naturae.

Zabawa przez naukę, nauka przez zabawę!

Kruk żył sobie najpierw w Starym Świecie (i nie mówię tu wcale o jakiejś krainie z Silmarillionu), skąd do Ameryki Północnej dostał się przez Cieśninę Beringa (wciąż nie Silmarillion). Łatwo odróżnić go od wrony czy gawrona, bo jest od nich większy, czarniejszy, a pod dziobem ma brodę z piór. Poza tym nie ma zwyczaju przebywać w większym gronie, na miasto wychodzi raczej samotnie, ewentualnie we dwójkę lub z najbliższą rodziną.

Kruki, tak jak wszystkie krukowate, wyróżniają się niezwykłą inteligencją. Od innych krukowatych różnią się tym, że mają najbardziej rozbudowane słownictwo. Używają w sumie kilkudziesięciu różnych nawoływań, dzięki którym porozumiewają się z innymi krukami. Poza tym jeszcze gwiżdżą i robią kłap kłap dziobem. W ten sposób kruki zawsze wiedzą, co ich ziomki robią, co akurat planują zrobić, gdzie są, co im się przytrafiło w ciągu dnia itede. Potrafią również naśladować inne dźwięki, na przykład ludzką mowę. Jakby tego mało, nieobca jest im gestykulacja. Kruki wskazują dziobem przedmioty, o których akurat opowiadają ziomeczkom. Jak ziomeczki nie zwracają uwagi, to kruk może przedmiot podnieść lub może zwrócić uwagę ziomeczków specjalnym nawoływaniem służącym wyłącznie do zwracania na siebie uwagi.

Krucze jednostki i krucze rodziny, jak to mają w zwyczaju wszelkie krukowate, tworzą stada, w których panuje określona hierarchia. Kawki na przykład, szalenie obawiają się mezaliansów, więc kiedy jakaś kawka awansuje w hierarchii, to musi sobie od razu znaleźć nowego partnera ze swojej klasy. U kruków działa to wszystko trochę inaczej, bo jak kruk awansuje, to jego dotychczasowy partner życiowy również zostaje przyjęty do wyższej klasy. Jest to dla tych ptaków wygodne, bo mają one w zwyczaju tworzyć wyłącznie związki monogamiczne i w ten sposób mogą dalej robić rzeczy razem i nie muszą potajemnie spotykać się w ciemnych uliczkach albo rozbijać rodziny dla kariery.

Kruki są w ogóle niewiarygodnie wyrozumiałe, ale na ogół wyłącznie dla członków własnego stada. Pomagają sobie nawzajem, rozmawiają o rzeczach, zawierają przyjaźnie na lata i opłakują bliskich zmarłych, o których później nie mogą zapomnieć. 

Pary wychowujące młode, koniecznie muszą do tego celu posiadać jakąś ziemię. Zwykle wybierają sobie terytorium, na którym nie brakuje pożywienia, a potem bardzo agresywnie i zaciekle go bronią. W przeciwieństwie do wielu innych gatunków ptaków, w obronie są naprawdę świetne. Ponoć mają w zwyczaju zrzucać kamienie na drapieżniki, które czają się na ich młode.

Nie mają jednak nawet krztyny zrozumienia dla ptasich rodziców innych gatunków i bez skrupułów polują na ich młode. Kruki są wszystkożerne, więc w sumie rzadko głodują. W miastach jedzą to, co uda im się znaleźć, ewentualnie polują na gryzonie lub inne ptaki. W głuszy i w dziczy żywią się własnoręcznie upolowanym lub znalezionym pożywieniem, ale najbardziej przepadają za padliną. Nie ma to jak jeszcze ciepły trup w zimowy poranek.

Kruki chętnie podążają tropem ssaków drapieżnych, które po upolowaniu i skonsumowaniu ofiary, często pozostawiają sporo jadalnych i pysznych resztek. Jeśli padlina jest wyjątkowo spora i kruki wiedzą, że mogą jej samodzielnie nie podołać, mają w zwyczaju nawoływać inne kruki do stołu swoim specjalnym osobnym dźwiękiem, służącym wyłącznie do nawoływania do stołu. Jeśli kruk sam odnajdzie padlinę, ale nie jest w stanie rozerwać na niej skóry i dostać się do mięsa, może nawoływać wilki specjalnym zawołaniem służacym do wołania wilków i wtedy wilki przyjdą, zjedzą padlinę, ale dla kruka również zawsze coś zostanie.

Kruki są też wielkimi fanami porodów. Nie ma to jak jeszcze ciepłe łożysko w zimowy poranek.

Z powodzeniem używają sprytu do zdobywania pożywienia i - jak na sprytne stworzenia przystało - nie lubią się niepotrzebnie przemęczać. Dowodem na to jest wspomniane już podążanie za drapieżnikami, które pozwala im się najeść w zasadzie za darmo. Oprócz tego kruki mają też w zwyczaju udawać martwe kruki, kiedy znajdą jakąś wyjątkowo soczystą padlinę, ale nie chcą się nią dzielić. Widok martwego kruka odstrasza inne zwierzęta, ponieważ oznacza to, że pierwszy trup najpewniej był już chory albo zepsuty, a głupi kruk był głupi i umarł przez swoją głupotę. Stosują też klasyczne w świecie zwierząt odwracanie uwagi innego drapieżnika. Jeden kruk zajmuje czymś wielkiego zwierza, gdy drugi niezauważenie kradnie mu pożywienie. Ponieważ kruki bardzo szybko adaptują się do wszelkich nowych warunków, stały się już mistrzami w podkradaniu pożywienia także ludziom. W tej kwestii przypominają trochę keę, ale kea jest w sumie plagą, a kruk jeszcze nie.

O tej porze roku można w mieście spotkać sporo krukowatych z orzechami i żołędziami w dziobach. Wyglądają, jakby nie do końca wiedziały co chcą osiągnąć przez takie noszenie orzecha, ale nic bardziej mylnego. Zarówno kruki, jak i całe ich kuzynostwo, z powodzeniem wykorzystują do rozbijania orzechów przejeżdżające po ulicy samochody. Taka metoda rozbijania orzecha jest wygodna i nie wymaga wysiłku. Czasem krukowate mogą też wzlatywać z łupem w górę, skąd upuszczają orzecha na ziemię, gdzie ten się rozbija i jest gotowy do spożycia.

Podobnie jak sójki, kruki uwielbiają organizować sobie małe wypady do spa w mrowiskach. Wchodzą na mrówcze twierdze, tarzają się w nich, łapią pojedyncze mrówki i wcierają je sobie w pióra. Robi im to bardzo dobrze na higienę i samopoczucie.

Pisałam już chyba w poście o kawkach, że ptaki te doskonale zdają sobie sprawę z tego, że są obserwowane. Chodząc po mieście, zatrzymuję się od czasu do czasu przy jakimś trawniku, na którym żerują kawki lub gawrony i zaczynam się na nie po chamsku gapić. Dla przechodniów muszę wyglądać jak osoba chora psychicznie, ale mniejsza. Krukowate nie zwracają uwagi na człowieka, dopóki ten idzie zdecydowanym krokiem naprzód, żeby załatwiać swoje ważne ludzkie sprawy. Łaskawie pozwalają mu przejść i nie zaprzątają sobie tym głowy, bo wiedzą, że miasto pełne jest ludzi, którzy muszą się gdzieś udać. A ponieważ człowiek, który nagle się zatrzymuje i na nie patrzy jest dla krukowatych rzeczą mniej zwyczajną, to na takie zachowanie reagują one wyłącznie szybką ucieczką.

Z dokarmianiem krukowatych również różnie to bywa. Zacznijmy od tego, że w mieście ptaki te mają dostęp do pożywienia przeróżnego rodzaju i mogą sobie pozwolić na wybrzydzanie. Zwykły chleb może nie zrobić na nich wrażenia. Czytałam w internetach, że ludzkie młode bywają szalenie rozczarowane, kiedy chcą dokarmiać krukowate, a krukowate mają je gdzieś albo uciekają i zupełnie nie interesują się darmowym pożywieniem. Rzecz w tym, że te ptaki to nie debile, mają bardzo ograniczone zaufanie do obcych stworzeń i do obcego jedzenia od obcych stworzeń, a z pewnością nie pozwolą sobie na ekstremalny brak ostrożności, którym byłoby zajadanie się obcym jedzeniem przy obcych stworzeniach, które w tym czasie mogą wykonać jakiś agresywny ruch.

Kruki używają inteligencji nie tylko do zdobycia pożywienia, ale także dla zabawy. Potrafią tworzyć własne zabawki, często ganiają się nawzajem w powietrzu, mogą też podjudzać wilki, które zaczynają je gonić, a kruki uciekają rechocząc i jest to dla nich rozrywka życia. Lubią bawić się w śniegu, szczególnie upodobały sobie zjeżdżanie w dół po zaspach lub lodzie.

Mogłabym teraz napisać jeszcze, ileż to kruka nie było w mitologiach, podaniach, literaturze i całej masie innych rzeczy, ale to nie liceum i sercem jestem bardziej Linneuszem niż maturzystą, więc grzebcie sobie w tym sami.


Kruk zwyczajny, common raven, Corvus corax. Flickr, autor: marneejill













poniedziałek, 15 października 2018

Puszczyk mszarny

Ostatnio coś się tak bardziej jesiennie zrobiło, dzień robi się dramatycznie krótki, słucham sobie lekko mrocznej muzyki i czekam na halloween. Tak, dokładnie. Nie na wszystkich świętych, nie na zaduszki, tylko na halloween, bo okropna zachodnia kultura pożarła mnie w całości, a ja dałam jej się pożreć. Rzecz w tym, że jak jeszcze grałam w zeszłym roku w wildstara, to z okazji halloween był tam zrobiony najfajniejszy halloweenowy event ever i był to w sumie jedyny poważny powód, dla którego chciało mi się w ogóle grać w tą grę. A teraz wildstara już nie będzie, bo umarł, więc po święcie evencie noszę żałobę, ale łezka w oku trochę się kręci i sentyment pozostał.

Dzisiaj w ramach walki z ortografią gardzę dużymi literami. A tak serio, to coś mi się popsuło w klawiaturze i niektórych liter nie mogę napisać zupełnie, więc stawiam na ujednolicenie. I nie, nie będę ich kopiować z innych miejsc, to byłoby dziwnie poniżające.

Temat posta ma się w sumie nijak do tych wszystkich informacji. Przez to myślenie o jesieni po prostu przypomniało mi się, że sowy istnieją, a ja nie mam nic przeciwko sowom, można wręcz powiedzieć, że je lubię. Dlatego dzisiaj napiszę o puszczyku mszarnym, który (O DZIWO) dostał całkiem nie najgorszą nazwę w języku polskim. Zupełnie nie ma się czego chłopak wstydzić, może się wozić po leśnej dzielni z dumą na dziobie. Nazwę wymyślił mu niejaki pan Konstanty Tyzenhaus, który dawno dawno temu był ornitologiem, hrabią i oczywiście przyrodnikiem i wszyscy jesteśmy mu za to dozgonnie wdzięczni. Nie jestem pewna czy te informacje są całkowicie prawdziwe, bo na ten temat rozwinęła się bardzo gorąca dyskusja na birdwatching.pl, ale nie chce mi się jej czytać w całości, więc przyjmijmy, że tak właśnie było. A "mszarny" wzięło się od mszar, czyli po prostu terenów bagiennych bogatych w roślinność krzaczkową i drzewkową.

Puszczyk mszarny to jest całkiem spory ptak. Rozpiętość jego skrzydeł może wynosić nawet 150 centymetrów. Wyróżnia się dwa podgatunki: strix nebulosa lapponica (taki bardziej europejski) i strix nebulosa nebulosa (taki bardziej, że północ Ameryki Północnej). Puszczyk mszarny jest cały szary, puchaty i wielki, ale prawda jest taka, że samego ciała pod tymi piórami ma niewiele.

Lubi mieszkać w różnych puszczach i lasach, na północy preferuje tajgę. Jak to bywa u ptaków drapieżnych, za najlepsze miejsce do życia uważa las, obok którego znajduje się jakaś łąka albo pole, bo wtedy może sobie z wysokości wygodnie obserwować co tam się w trawach dzieje i - mając oczywistą przewagę nad swoimi potencjalnymi ofiarami - niezauważenie przystępować do ataku. Sowy latają w zasadzie bezgłośnie, więc ich pożywienie nie ma szans na ratunek w tej sytuacji.

Puszczyki mszarne, zupełnie jak papugi, nie lubią marnować czasu na budowanie gniazda. Z tego powodu zwykle po prostu przejmują czyjeś stare gniazdo i tam jakoś układają sobie życie. Wiosną składają nawet do 5 jaj, a potem samica spokojnie je sobie wysiaduje przez miesiąc. Po tym czasie na świat przychodzą małe rozkoszne puszczyki, które pierwsze kroki w stronę samodzielności stawiają już po 4 tygodniach od wyklucia. Zwykle pierwszy krokiem jest niemal samobójczy skok z gniazda na ziemię. Młode sobie tak skaczą, a potem wspinają się z powrotem, ponieważ są wybitnymi alpinistami. Samica obserwuje, jak jej potomstwo robi kursy w dół i w górę, a samiec zajmuje się dostawą pożywienia. Jak młode już tak sobie poskaczą, to po jakimś tygodniu zaczynają powoli latać, a na przełomie jesieni i zimy porzucają gniazdo i są już w pełni samodzielne.

Sowy, jak to sowy, preferują raczej nocny tryb życia. Całkowicie to rozumiem i popieram. Puszczyki mszarne natomiast, obdarowane zostały słuchem doskonałym, który pozwala im zlokalizować ofiarę znajdującą się w dużej odległości. W jakiś sposób pomaga im w tym wygląd "twarzy", bo te duże szare pucie przyczyniają się do odbierania dźwięków. Pożerają dokładnie to, na co mają ochotę. Najczęściej są to myszy, szczury, czy norniki, ale nie pogardzą też jeżem, żabą, chrupiącym owadem, albo innym ptakiem, jeśli ten ptak nie jest jakoś szczególnie ogromny. Zdarza im się ukraść jedzenie od innego ptaka drapieżnego, czasem tym jedzeniem jest potomstwo tego innego ptaka drapieżnego, no różnie to bywa.

Puszczyk mszarny zupełnie nie bywa agresywny. Samica robi się delikatnie drażliwa, kiedy ma pod opieką młode, ale tak poza tym to one mają dosłownie wszystko gdzieś. Siedzą sobie spokojnie na pniu albo gałęzi i zupełnie nie przejmują się tym, że ktoś wchodzi na ich teren, albo że inne sowy pohukują do siebie w panice. Puszczyk inne sowy też ma gdzieś i nie bierze udziału w nocnych, leśnych dyskusjach. Introwertyczne stworzenie. Z tego powodu niełatwo jest go wypatrzyć albo zrobić mu zdjęcie.

W Polsce puszczyka nie ma za wiele. Przez jakiś czas prawdopodobnie wcale go nie było, ale w ostatnich latach ponoć spodobała mu się Lubelszczyzna, więc trzymajmy kciuki, bo może zostanie na dłużej. Puszczyk mszarny sam w sobie nie jest zagrożony wyginięciem ani nic z tych rzeczy, ale w naszym kraju jest chroniony, więc - nie wolno go zabijać, nie wolno go zjadać, wolno obserwować i tyle.

Puszczyk mszarny, great gray owl, strix nebulosa. Fota z flickr, autor: Gregory "Slobirdr" Smith


Łabędź niemy

Mam takie silne przeczucie, że pisałam już o łabędziach, ale mój blog upiera się, że nie. No to jak nie, to nie, piszę dzisiaj. Łabędzi ni...