sobota, 26 lipca 2014

Motylik Krasnouchy.

Po długim okresie niepisania piszę znów, gdyż powrócił w me strony internet.
Narobiłam całą masę zdjęć - lepszych i gorszych - przeszłam wiele ścieżek, dróg i krzaków, ażeby zdjęcia takowe posiąść i teraz mogę wrzucać post za postem. W międzyczasie natrafiłam na skarb nad skarby: ptaszka, którego jak dotąd widziałam tylko raz pod Nyahururu i myślałam, że w Subukia one nie występują. Okazało się, że występują, gdy jeden z nich objawił się na gałęzi nieopodal placu budowy. Zaczęłam więc polować z nieco większym zapałem niż dotąd i zupełnie przypadkiem udało mi się go złapać na jakiejś ścieżynce.
Motylik Krasnouchy - red-cheeked cordon-bleu po angielskiemu i bengalus po łacinie. Nazwa angielska oddaje co nieco z tego jak on faktycznie wygląda, nazwa polska to jak zwykle wymysł szaleńca.
Jest napisane, że motyliki występują w Afryce i to prawda. Samce mają polisie czerwone, a samice nie mają. W niewoli żyją dłużej niż na wolności, co przemawia za trzymaniem ich w domu. Cała reszta informacji na ich temat znajduje się w niezgłębionych głębiach internetu, ja się chwalę zdjęciami z polowania.
Prócz motylika wrzucam też dzisiaj zdjęcie rodzinne z mym nowym synem, którego zgarnęłam z ambitnie uczęszczanej drogi, znajdującej się nieopodal domu. Syn jednakowoż był dość nie w humorze z racji zaistniałej sytuacji i w kilka godzin po przygarnięciu musiałam go oddać matce naturze. Łezka mi się w oku kręci na wspomnienie o tym, jak pięknie wspinał się na drzewo pod którym go zostawiłam.

To pani motylikowa puci nie posiadająca.

Pan motylikowy.
Fota rodzinna z synem, który stara się uciec z ręki po raz kolejny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łabędź niemy

Mam takie silne przeczucie, że pisałam już o łabędziach, ale mój blog upiera się, że nie. No to jak nie, to nie, piszę dzisiaj. Łabędzi ni...