piątek, 15 sierpnia 2014

Waruga i Pancerion.

Powróciwszy z krótkiej i prędkiej wyprawy po kenijskich bezdrożach, przywiozłam ze sobą mało zdjęć. Przyczyną tego jest niewielka ilość ptactwa w Ruiri i większa w Nairobi.
Dnia pewnego, przechadzając się krokiem nieśpiesznym, acz stanowczym po poboczu jednej z dróg asfaltowych nairobijskich, napotkaliśmy z Bartkiem ptaka o wątpliwej piękności względem jego aparycji.
Ptaszę było po prostu brzydkie i brzydkie sobie upodobało otoczenie do przebywania w nim podczas sesji zdjęciowej.
Ptak ten to była waruga, co sprawdziliśmy czem prędzej po powrocie do domu.
Warugi żyją w Afryce i na Madagaskarze w ilościach przewielkich. Nie są zagrożone. Nazywa się je "hammerheadami", bo ponoć ich głowy przypominają młotki. Lubią wszelkie wody: kałuże, kanały, stawy, jeziora, rzeki, rzeczki, strumyki, bagna itd. Naszego spotkaliśmy nad kanałem.
Jak widać na zdjęciu - spożywał coś akurat, a wyglądało to coś jak wielka pomarańczowo - czarna krewetka (gdybym wiedziała wcześniej, że takie stworzenia żyją w kanałach Nairobi, nie zbliżałabym się do nich aż na tak ścisłą odległość).
Warugi jedzą każdy wodny syf, do tego także żaby, owady, kijanki, ryby, rybki i inne tego typu potworzastą mokrą zwierzynę. Zaobserwowałam, iż nie trudzą się gryzieniem pokarmu - po chwili gniecenia go dziobem, połykają zdobycz w całości.
Złym omenem jest, gdy waruga dźwięk wydając przelatuje nad domem twym! 
Hammerheady budują ogromne gniazda (takie na mniej więcej 2 metry szerokości), w których sobie żyją i się rozmnażają. Zbudowanie takiego gnieżdżyska zajmuje im od miesiąca do pół roku.
Prawda jest taka, że chociaż brzydka waruga, to mi się i tak podoba, bo jest to mój pierwszy, uwieczniony na zdjęciu i zaobserwowany ptak wodny. Może poza ibisami, ale one wyprzedziły ją o kilka godzin zaledwie i nie są aż tak fajne. Ibisy będą kiedy indziej.
Waruga, hammerhead, Scopus umbretta.

Waruga w gnieździe. (fot. Bartosz Pogoń)
Też waruga w gnieździe. (fot. Bartosz Pogoń)
 Poza tym w Ruiri przebywając, nie poczyniłam zdjęć ptaków, spotkałam natomiast żółwia, który po podwórzu się przechadzał i który prawdopodobnie na nim mieszkał. Był o wiele większy niż żółw Edek, którego kiedyś miałam i który mi umarł - podobnie jak wszystkie inne zwierzęta, które miałam też. Była kiedyś taka książka u nas na półce - w sensie, w domu mym rodzinnym - "Zwierzęta, które znałem". Była bardzo smutna, bo opowiadała o zwierzętach, które znał autor albo bohater główny opowiadający o nich i które zwykle kończyły tragicznie. Na przykład zostawały zjedzone przez inne zwierzęta albo upolowane i zjedzone przez ludzi. Mogłabym napisać, nieco nawiązując do tego, książkę pod tytułem "Zwierzęta, które miałam".
Tak czy owak, żółw w Ruiri był i pogryzał sobie w iście żółwim tempie trawę żółtawą (bo było bardzo sucho). Gdy podchodziło się do niego na niewielką odległość, wydawał z siebie głośne "sszzzzzzzzz..." i chował elementy organizmu w skorupie. Ulitowałam się nad nim i zapodałam mu spodeczek plastikowy pełen wody (ale takiej z butelki, bo wody tam z kranu pić nie wolno, gdyż można dostać tyfusu lub posiąść w ten sposób amebę, a nie chciałam żeby żółw miał amebę), a on ją wypił i aż miał pysk cały umoczony. Gdy słońce zaszło, udał się żółw pod krzak by tam okopać się trochę w ziemi i zasnąć.
Nadałam mu imię Pancerion, gdyż chciałam by brzmiało nieco klasycznie, lecz ekstrawagancko zarazem i mówiło wiele o nim, a jednocześnie zaskakiwało swą zaskakującą ewentualnością zaistnienia dwuczłonowości i uczynienia z imienia tego, a co za tym idzie - również z żółwia - Pana Ceriona.
Pancerion i ja.
A to kwiat wielki.
A tu idę przez dzicz na poboczu, ażeby zobaczyć czy żółta trawa jest bardziej miękka czy kłująca. Jest kłująca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łabędź niemy

Mam takie silne przeczucie, że pisałam już o łabędziach, ale mój blog upiera się, że nie. No to jak nie, to nie, piszę dzisiaj. Łabędzi ni...