wtorek, 29 maja 2018

Gołębie

Na moim balkonie zamieszkały gołębie. Dla mieszkańców Wrocławia jest to pewnie coś zupełnie normalnego, ja trwam w lekkim szoku do dziś.

Zaczęło się niewinnie, bo niewidoczne przez zimę gołębie nagle objawiły się na całym osiedlu i zaczęły szukać pożywienia w śmietnikach. Później zaczęłam pracować, a nieużywany balkon był nieużywany, bo w mieszkaniu bywam w sumie wyłącznie ja i to przeważnie tylko żeby przenocować. Sprytne ptaszyska wykorzystały sytuację i pod moją nieuwagę zbudowały sobie gniazdo.

Wyszłam na balkon raz, nie wiem w sumie po co, bo to odkrycie momentalnie zabiło we mnie poczucie celu. Liche gniazdo złożone z kilku patyczków dumnie spoczywało na zimnej podłodze, a w jego centrum znajdowały się dwa jajka. Sprawców nie było nigdzie widać, więc przyjęłam co i jak do wiadomości i wróciłam do mieszkania. Kolejne dni obfitowały w wydarzenia. Obserwowałam sobie gołębie życie przez szybę, panicznie przeglądając strony internetowe w poszukiwaniu informacji na temat czasu wysiadywania i rozwoju piskląt. Rodzice jajek wysiadywali je na zmianę i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie gruchanie.

Gołębie gruchają i robią to głośno. I robią to wieczorem i robią to rano. W ciągu dnia porozumiewają się wydając krótkie i ciche chrząknięcia, jakby upewniały się, że są w pobliżu i że w sumie jest spoko. Ale kiedy chodzisz spać o 3 w nocy, bo tak zaprogramowała cię Mateczka Natura, to za cholerę nie spodziewasz się, że o 6 rano obudzi cię gołębi ryk. Robiłam, co mogłam: wychodziłam na balkon i krzyczałam, błagałam, w uszy wciskałam stopery, których nienawidzę. Chciałam zastrzelić te gołębie, a potem siebie. Jedyną słuszną metodą okazało się całkowite zamknięcie okien w mieszkaniu (w sezonie letnim do jasnej ciasnej) i zasunięcie rolet. W ten sposób do południa w mieszkaniu panuje względna cisza i egipskie ciemności, a gołębie robią, co chcą.

Nie na tym koniec jednak, o nie. Dostałam jakiś dzień wolnego i mogłam zrobić z tym czasem, co mi się żywnie podoba. Postanowiłam narysować siebie jako matkę wszystkich gołębi z gołębim dziecięciem w dłoni. Rysunek wrzuciłam na fejsbuka, no bo gdzie, a następnie poszłam do kurnika zobaczyć co nowego. O ironio, tego dnia narodził się pierwszy pisklak. Był goły, trochę żółty, a jego zasłonięte błoną gałki oczne były większe od całego ciała.

 Był obrzydliwy, ale jego pojawienie się trochę mnie wzruszyło. Rodzice pisklaka trwali chyba w większym szoku niż ja, bo zupełnie nie ogarniali, co właściwie zaszło. Dorosły Gołąb A przepadł gdzieś na kilka dni, a Dorosły Gołąb B zajmował się wysiadywaniem drugiego jajka i doglądaniem młodego. Doglądał go słabo, bo obrzydliwe dziecię co chwilę chwiejnie wyczołgiwało się z gniazda na zimną podłogę. Nie mogłam spokojnie żyć z tą patologią, więc dosłownie wzięłam sprawy w swoje ręce. Założyłam zimowe rękawiczki, bo gołębie słyną z roznoszenia chorób i brudu, a następnie złapałam pisklaka i podniosłam go, żeby mu się przyjrzeć. Nie mogłam nie skorzystać z takiej okazji. Dorosły Gołąb B miał całkowicie gdzieś moje działania, skupiając całą swoją siedzącą energię na jajku. Pisklak był cięższy, niż mogłoby się zdawać. Miał wielki brzuch, małe skrzydła, wyłupiaste gały i dziwny dziób. Gdyby był dinozaurem, mógłby wygrać w konkursie na najbrzydszego dinozaura. Odłożyłam go do gniazda, w zamian otrzymując silny cios skrzydłem w rękę od Dorosłego Gołębia B.

Dni i tygodnie mijały, młody rósł i nie zapowiadało się, że z brzydkiego kaczątka wyrośnie cokolwiek ładnego. Drugie jajko pozostało jajkiem i w pewnym momencie zniknęło z gniazda. Prawdopodobnie do rodziców dotarło, że z tego potomka nic jednak nie będzie. Cieszyłam się, bo wyglądało na to, że gołębie niedługo mnie opuszczą.

Trochę starszy młody.
Ale nie.

Gołąb A i Gołąb B w szale rozrodu stworzyły trzy kolejne jajka. W gnieździe rezydował w tym momencie jeden dorosły gołąb, trzy jajka i brzydki pisklak. Balkon ciągle usyfiony. Znowu dostałam dzień wolnego i podjęłam decyzję o wyprowadzce jajek. Chciałam zgarnąć je do kartonu i wyrzucić gdzieś daleko. Chciałam dokonać mordu na niewinnych, tak jak robił to Hrabal z małymi kotkami.

Spojrzałam na jajka, one spojrzały na mnie. Dorosły Gołąb B zajrzał mi czerwonym okiem prosto w oko. Wszyscy mierzyliśmy się wzrokiem przez dłuższą chwilę. Zrezygnowałam z pomysłu, ale kategorycznym tonem zapowiedziałam, że nadchodzą zmiany i gołębie muszą się dostosować, żebyśmy mogli żyć w jakiejkolwiek międzygatunkowej zgodzie. Wyrzuciłam z balkonu wszystkie śmieci, które zalegały tam od pół roku i wymyłam każdy centymetr domestosem. Gołębiom nad gniazdem zbudowałam zgrabny daszek ze styropianu i całość zabezpieczyłam drabiną.. Nalałam im wody do plastikowego pojemnika, żeby miały co pić i w czym się kąpać. Niewdzięczne stworzenia najpierw były oburzone, ale potem się przystosowały.

Podczas kolejnej wizyty odkryłam, że jajka zniknęły. Na balkonie pozostała tylko resztka skorupki. Co się z nimi stało, nie wiem, ale rodzice jajek nie wyglądali na zainteresowanych problemem.

Jedyne dziecko dorastało i wyglądało odrobinę lepiej. Zaczynało spacerować po balkonie, a nawet czasem wskakiwać na nieduże wysokości. I któregoś dnia wyleciało i nie wróciło. Kamień spadł mi z serca.

Nauka latania.
Posprzątałam balkon. Umyłam wszystko domestosem. Nie wyrzuciłam styropianu. Sąsiedzi pościągali ze swojej połowy wszelkie sprzęty mające na celu odstraszenie gołębi. Wszyscy zaczęliśmy nowe życie, świat odetchnął z ulgą, otworzyłam okno balkonowe.

Kilka dni później wróciłam z pracy do mieszkania. Wróciłam i zastałam nowego gołębia na podłodze. W środku. Przy oknie, ale jednak. Nie znałam tego gołębia. Był wyjątkowo piękny. Podeszłam do niego i powiedziałam "sio". A ten nic. Podeszłam bliżej. Dopiero dziesięciocentymetrowa odległość zmusiła ptaka do leniwego podniesienia tłustego kupra i przejścia przez próg na drugą stronę okna. W tym miejscu gołąb się zatrzymał i ponownie wygodnie się rozłożył. Sytuacja była dziwna.

Zajęłam się sobą, ale w końcu postanowiłam wyjść na balkon na papierosa. Zrobiłam wielki krok nad gołębiem i przeszłam na drugą stronę. Gołąb nic. Zero stresu. Stwierdziłam, że prawdopodobnie jest mu z jakiegoś powodu smutno i szuka towarzystwa, więc nie zakłócałam jego buddyjskiego spokoju. Następnego dnia odkryłam, że coś jest z nim nie tak, gdyż ptak utykał. Prawdopodobnie miał jakiś problem z lataniem, co trochę mnie zestresowało, bo przez to nie mógł sobie zdobyć pożywienia.

Piękny gołąb.
Dałam mu basen z wodą i trochę karmy dla koszatniczek (która jest bardzo zdrowa, bo prawie nie zawiera cukru). Gołąb zjadł. Kolejnego dnia wybrałam się na krótki spacer do Żabki, podczas którego zebrałam jakieś chwasty, żeby dać je gołębiowi do zjedzenia. Kiedy wróciłam, jego już nie było. Tym razem odczułam stratę. Ten gołąb był fajnym gołębiem.

Ostatecznie znowu posprzątałam balkon. Tak na serio. Umyłam wszystko domestosem. Wyrzuciłam styropian.

Dwa dni później w rogu balkonu pojawiło się kilka gałązek. Wyrzuciłam je.

Kilka dni później pojawiło się gniazdo. Nie miałam czasu go wyrzucać, bo musiałam wychodzić na tramwaj, więc jak opętana rozrzuciłam gałązki po całym balkonie krzycząc wniebogłosy o 9 rano. Gniazdo miało być nienaprawialne.

Następnego dnia gałązki zostały pozbierane i znowu pojawiło się gniazdo. Chwilę potem pojawiło się jajko. Wysiaduje je mój gołąb buddysta.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łabędź niemy

Mam takie silne przeczucie, że pisałam już o łabędziach, ale mój blog upiera się, że nie. No to jak nie, to nie, piszę dzisiaj. Łabędzi ni...