czwartek, 31 lipca 2014

Astryld płowy.

Dzisiejszy post poświęcon będzie astryldowi płowemu i astryldom w ogóle - ale temu w szczególności, albowiem znalazł się taki u mnie po domem.
Posiadamy nieopodal wielki zarośnięty ogródek/pole, po którym lata niepojęta wręcz ilość ptaszków większych i mniejszych - od turaków, przez gołębie do wróbli i innych dziwacznych szaraczków, wyposażonych w pióra. Na astryldy wcześniej nie zwracałam absolutnie żadnej uwagi, do momentu, w którym jednemu z nich nie strzeliłam przepięknej foty na ździebełku trawy (trochę nie za dobrze go tu widać, ale to najlepsze co mam na chwilę obecną).
Astryldy, jak się okazuje, podobnie jak wróble są ptakiem wróblowatym, cokolwiek to znaczy. Pewnie chodzi o to, że ich odległym przodkiem jest jakiś wróbel, chociaż nie są do nich w ogóle podobne.
Jedzą owady, nasiona, owoce i te małe rzeczy, którymi porośnięta jest trawa. Są dość charakterystyczne z racji posiadania odrobiny czerwoności w dolnych okolicach skrzydeł. Mimo wszystko identyfikacja jak zwykle sprawiła mi wielki problem, bo podobnych ptaków jest w tej nieszczęsnej Afryce od cholery. Uprzedzam w związku z tym, że nie jestem całkowicie pewna, że ten astryld to astryld. Może być czymś innym.
Z niewiadomych przyczyn hodowcy ptaków na całym świecie upatrzyli sobie astrylda na swego ulubieńca, łapią te małe ptaszki i pakują do klatek. Potem poddają je całej masie eksperymentów mających na celu rozmnożenie tegoż zwierzęcia i uzyskanie astrylda idealnego.
Astryldy nie mają z tym problemu, bo ponoć żyje im się w niewoli tak samo dobrze jak na wolności.


Astryld płowy, Abyssinian waxbill, Estrilda ochrogaster

środa, 30 lipca 2014

Montane white-eye.

Nie mam absolutnie zielonego pojęcia, jak się ten ptak nazywa po polsku. Możliwe, że nie posiada imienia wcale.
Zrobiłam jego zdjęcie już jakiś czas temu i prawie o nim zapomniałam, zapisując go w jednym z folderów, które są oznaczone w mojej głowie jako: "Opisane, Wrzucone Na Bloga, Nieistotne - Ale Będę Je Tu Trzymać,Bo Szkoda Wyrzucać".
W Kenii występują trzy rodzaje white-eye'ów: African Yellow White-eye, White-breasted White-eye i Broad-ringed White-eye, znany też jako Montane white-eye. Z dumą mogę stwierdzić, że trafiłam najładniejszego z nich wszystkich.
Nazwa ptactwa tego wzięła się stąd, że każdy z nich posiada charakterystyczne białe obwódki dookoła czarnych jak guziczki oczek.
Śliczne są te ptaszki i bardzo malutkie, ale trzeba im przyznać, że maskują się nieźle. Posiadłam jego zdjęcie tylko dlatego, że poszłam na spacer nad strumyk w bardzo wczesnych godzinach porannych (bo w wieczornych chyba tam nie bywają wcale) i nie czyniłam swą osobą za dużo hałasu. Gdybym czyniła za dużo hałasu, nie usłyszałabym nawet jak uciekają. A siedziały niecałe 3 metry ode mnie - zdążyłam zatem strzelić średniej jakości foty - i w tym momencie uleciały w tempie dorównującym uciekającemu nektarnikowi.
White-eye lubią wilgotnawe lasy w górach - i to się z grubsza zgadza, bo nieopodal miejsca, w którym je znalazłam faktycznie rośnie las.
Ostatnio dużo piszę i wrzucam rzeczy na bloga, a będę wrzucać jeszcze więcej,gdyż obejrzałam dzisiaj po raz drugi w życiu film pod tytułem "Wielki Rok", który to sprawił, że chce mi się jeszcze bardziej gmerać w temacie ptaków.

Montane white-eye, Zosterops poliogaster.

wtorek, 29 lipca 2014

Wróbel.

W dniu wczorajszym przeszłam lekki wstrząs mający wiele wspólnego z załamaniem nerwowym i utratą wiary we własne możliwości. Chcąc na fejsbuku znaleźć podobnych sobie ludzi spędzających więcej lub mniej czasu w krzakach na wypatrywaniu ptactwa, natrafiłam na fanpejdża strony o nazwie PtakiAfryki.PL

Okazało się, że inni ludzie robią lepsze zdjęcia.

Bartek pocieszył mówiąc, że jak spędzę w Afryce więcej czasu i w dodatku zainwestuję w super-obiektyw do aparatu (droższy zapewne niż wszystko co w życiu widziałam) o bardzo skomplikowanej nazwie, której w tej chwili nie pomnę - będę mogła zrobić zdjęcie ptaszka, które może przypominać te ich super - foty.
Interesujące jest to, iż po usłyszeniu tychże słów pociechy, jakoś tak na przekór geniuszom fotografii, postanowiłam kiedyś w przyszłości poczynić lepsze zdjęcia aparatem Bartkowym, który i tak sam w sobie jest zajebistszy niż wszystko inne. Uprasza się zatem ewentualnych czytelników tego bloga (jeśli takowi istnieją) o cierpliwość w czekaniu na zdjęcia godne okładki National Geographic!

PtakiAfryki.PL polubiłam i niech się pocałują w ogon.

Dzisiejszy post miał być o wróblu, a jest o narzekaniu - nie tak miało być. Następuje oto zmiana tematu.
Posiadam zdjęcia dwóch albo trzech rodzajów wróbli. Różnice w wyglądzie ich są niewielkie, podejrzewam jednakowoż, iż w środowisku ornitologicznym mogłabym tak śmiałym stwierdzeniem narazić się jednym albo drugim. Na tym więc poprzestanę i nie będę się więcej zagłębiać w temat dotyczący drobnych, nieistotnych szczegółów.
Wróble są szaro - brązowe i bardzo niepozorne. W Subukia niezwykle aktywne i nieco obłąkańczo broniące własnego terytorium (Wiem, bo kiedyś stanęłam za blisko ich - z jakiegoś niepojętego powodu - ulubionej gałązki. Spoglądały na mnie z niemym wyrzutem aż sobie nie poszłam.).
Nie latają wielkimi stadami.
Internet rzecze, iż afrykańskie wróble to nie są tak naprawdę wróble tylko ptaki z rodziny wróblowatych, co w jakiś mistyczny sposób wyłącza je z grupy ptaków mogących być wróblami. Nie jest ptak wróblowaty natomiast gatunkiem zagrożonym.
Poza tym chyba niczym nie różnią się od zwyczajnych polskich elemelków.

PS. Z tym całowaniem w ogon może trochę przesadziłam. Przepraszam wszystkich, którzy zamieszczają lepsze zdjęcia na PtakiAfryki.PL Moje bezczelnie wygłaszane uwagi mają prawdopodobnie wiele wspólnego z tym, co popularnie nazywa się niskim poczuciem własnej wartości. Ot, zwykła ludzka zawiść.

PS2. Śniło mi się dzisiaj, że złapałam turaka w ręce moje obie, a on użarł mnie w palec.

Mam szczerą nadzieję, że to wróbel jest. Na swej ukochanej gałązce.
Bo to jest wróbel raczej na pewno.
Onże to również jest.
Potargany nieco.

poniedziałek, 28 lipca 2014

Afrokulczyk mozambijski.

Kulczyk, Afrokulczyk, African Citril, Abyssinian Citril, Serinus citrinelloides.
Niemal wszystkie te nazwy, a nawet więcej, oznaczają jednego i tego samego stwora ("niemal", gdyż część z nich dotyczy osoby przesławnego pana Jana Kulczyka). Przez to, że w każdym niemal języku mówi się na niego inaczej, miałam przeokrutny problem ze zidentyfikowaniem ptaszęcia.
Dziwna to rzecz, że opisuję go dopiero teraz, bowiem dookoła domu lata ich cała masa. Wyglądają jak trochę większe stonki ziemniaczane wyposażone w sporej wielkości dzioby.
Dziewczyny kulczyki różnią się od chłopaków kulczyków w stopniu tak niewielkim, że nikt raczej nie powinien sobie zawracać tym głowy. Z grubsza tak twierdzi wikipedia. Poza tym kulczyki afrykańskie są insze od tych europejskich.
Mieszkają w całej Afryce - z wyjątkiem Sahary - nie powinno być to jednakowoż zaskoczeniem, gdyż na Saharze niewiele jest picia i jedzenia, nawet dla małych ptaszków. Żyją zatem kulczyki tam, gdzie jest co zjadać, czyli w krzakach, trawach i drzewach.
Jak widać na zdjęciu - lubią ziarenka.
Myślę, że ptaki te mogą mieć coś wspólnego z kanarkami lub nawet są kanarkami w jakimś tam stopniu, bo wrzuca się je w atlasach ptasich do tego samego worka co kanarki właśnie.









sobota, 26 lipca 2014

Motylik Krasnouchy.

Po długim okresie niepisania piszę znów, gdyż powrócił w me strony internet.
Narobiłam całą masę zdjęć - lepszych i gorszych - przeszłam wiele ścieżek, dróg i krzaków, ażeby zdjęcia takowe posiąść i teraz mogę wrzucać post za postem. W międzyczasie natrafiłam na skarb nad skarby: ptaszka, którego jak dotąd widziałam tylko raz pod Nyahururu i myślałam, że w Subukia one nie występują. Okazało się, że występują, gdy jeden z nich objawił się na gałęzi nieopodal placu budowy. Zaczęłam więc polować z nieco większym zapałem niż dotąd i zupełnie przypadkiem udało mi się go złapać na jakiejś ścieżynce.
Motylik Krasnouchy - red-cheeked cordon-bleu po angielskiemu i bengalus po łacinie. Nazwa angielska oddaje co nieco z tego jak on faktycznie wygląda, nazwa polska to jak zwykle wymysł szaleńca.
Jest napisane, że motyliki występują w Afryce i to prawda. Samce mają polisie czerwone, a samice nie mają. W niewoli żyją dłużej niż na wolności, co przemawia za trzymaniem ich w domu. Cała reszta informacji na ich temat znajduje się w niezgłębionych głębiach internetu, ja się chwalę zdjęciami z polowania.
Prócz motylika wrzucam też dzisiaj zdjęcie rodzinne z mym nowym synem, którego zgarnęłam z ambitnie uczęszczanej drogi, znajdującej się nieopodal domu. Syn jednakowoż był dość nie w humorze z racji zaistniałej sytuacji i w kilka godzin po przygarnięciu musiałam go oddać matce naturze. Łezka mi się w oku kręci na wspomnienie o tym, jak pięknie wspinał się na drzewo pod którym go zostawiłam.

To pani motylikowa puci nie posiadająca.

Pan motylikowy.
Fota rodzinna z synem, który stara się uciec z ręki po raz kolejny.

piątek, 11 lipca 2014

Złotokłos.

Hym hym. Nie mam pojęcia najzieleńszego jak ten ptak się zwie po polsku. Napisałam, że złotokłos, bo tak ktoś go nazwał na jakimś forum. Po angielskiemu: cape robin - chat.
Robin chatów jest dużo rodzajów, mój wyróżnia się tym, że ma na klacie trochę więcej szarego niż inne.
Zdjęcie zrobił mu najprawdopodobniej Bartek podczas naszej wyprawy do sióstr, u których potem mieliśmy okazję przypomnieć sobie jak smakuje rosół i kotlet schabowy.
Wcześniej złotokłosa nie widziałam jeszcze chyba nigdy. Niezwykle wręcz podoba mi się jego dziób!
Złotokłosy robią ponoć gniazda z sierści zwierzęcej i innych odpadków, nie wiem jednakowoż co jedzą. W ogóle niewiele wiem na ich temat, co jest kolejnym dowodem na to, jak słaby jest ze mnie amator - ornitolog, nawet jak na amatora.
Dzisiaj w nocy śniło mi się, że wraz z rodzicielką moją rodzoną puszczam po domy mym rodzinnym ptactwo w ilości pięciu sztuk: dwóch nektarników i trzech papużek falistych - wszystkie oswojone.
Ptaki siadają mi na mózg!
Złotokłos, cape robin - chat, Cossypha caffra - z otwartym dziobem.
A tu z zamkniętym.
I tu też.
Wczoraj padało, dzisiaj padało, termity latały w nocy i zostawiły wszędzie skrzydła. Mrówki i ptaki zbierają jedno i drugie i bóg jeden wie co z nimi robią. Pewnie jedzą. Z tej przyczyny więcej zdjęć bilbila i błyszczaka dodaję do postów na ich temat. Dziękuję.

czwartek, 10 lipca 2014

Piecuszek.

Nie wiem czy dobrze robię zamieszczając tego posta. Rzetelność informacji, które podaję a moim blogu jest na poziomie wikipedyjnym w ostatnim czasie. Wszystko co piszę to domniemania i rozpaczliwe nurzanie się w morzu niepewności.
Ostatnio na wycieczce zrobiłam zdjęcia małego, szarego ptaszka, którego na ogół bardzo trudno złapać zarówno wzrokiem jak i obiektywem. Myślałam, że będzie łatwo, bo to przecież takie zwykłe byle co i maleństwo, a ta potwora niemal zamęczyła mnie na śmierć, bo dopiero w tej chwili, po niemal 40 minutach spędzonych w internecie, zdecydowałam się uznać, iż ptaszek ten to PIECUSZEK.
Mógł to być również pierwiosnek, kopciuszek, raniuszek, kulczyk lub zniczek - z rodziny świstunek albo pokrzewkowatych.
Na korzyść piecuszka przemawia kolor łapek ptaszęcia i intensywnie widoczna linia brwiowa (to jasne nad okiem). Największy problem sprawił mi dziób, bo - jak widać na zdjęciu - jest on czarny, a chyba żaden piecuszek, pierwiosnek, raniuszek itp., itd. nie ma dzioba czarnego. To jest powód dla którego wciąż tkwię w niepewności, ale już mi się nie chce sprawdzać czy to to jest czy nie to.
Piecuszek na ogół przebywa na dalekiej północy - aż w Skandynawii, na Syberii, we Francji, na Kamczatce lub w Alpach.
Interesującym jest w takim razie, czemuż to zrobiłam mu zdjęcie w Afryce. Ano zrobiłam, bo jak twierdzi internet - piecuszki zimują w Afryce (trochę nie do wiary, bowiem ptaszę to jest mniejsze niż najmniejszy wróbelek i nie wiem jakim sposobem przebywa taką odległość tylko po to, żeby sobie pozimować).
Zjada robaki i pająki - czyli pożyteczne stworzonko.



wtorek, 8 lipca 2014

Błyszczak.

W ingliszu starling! (ładniej jak zwykle)
Kolejne wysoce problematyczne - w kwestii opisywania - ptactwo.
Po pierwsze - w Subukia mamy dużo błyszczaków przeróżnych: niebieskich, zielonych, czerniawych, rudo-niebieskich, czarno-niebieskich, niebiesko-czarnych itd. Miliardy milionów i każden jeden inszy od poprzedniego.
Po drugie - interneta zdradziły mi sekret. Taki mianowicie, że w całej Afryce jest ich jeszcze więcej i że odróżnić wszystkich mym niewprawnym okiem po prostu się nie da i już. Takich, które odpowiadają opisem tym, które posiadam na zdjęciach - jest sztuk trzy.
Po trzecie! - pamiętałam, że w języku polskim starling nazywał się jakoś tak błyszczopodobnie i popełniłam błąd. Wpisałam bowiem w wyszukiwarkę "błyszczyk" i w tym samym momencie do ziemi przygwoździła mnie niebotyczna wręcz ilość błyszczyków. Do ust. I zdjęcia niezbyt urodziwych pań, które takowych używają i chwalą się efektem po internetach całych.
Jak zwykle w takiej sytuacji wrzucę zatem wszystko do jednego wora i zamiast rozpisywać każdy rodzaj starlinga osobno, machnę dla nich wszystkich jednego posta. Szczęśliwymi wybrańcami będą te, których foty zamieszczę.
Polska wikipedia wyróżnia błyszczaka stalowego, rudobrzuchego i półobrożnego. Angielskojęzyczna wikipedia wyróżnia kilkanaście więcej, z czego naprawdę - wszystkie są do siebie niezwykle podobne.
Ja myślę, że one się tak nazywają, albowiem niezwykle okazale prezentują się w pełnym słońcu. Wyglądają jak świetliste spławiki.
Ptak z rodziny szpakowatych, je wszystko, co da się zjeść (jak widać na zdjęciu). Ponoć potrafią rozpoznać inne boże stworzonka po głosie (ludzi też), dzięki czemu wiedzą czy mają uciekać czy może wolno im dalej spokojnie robić to, czym się aktualnie zajmują.
Nasz przydomowe niebieskawe starlingi trzymają się w kupie i jest ich zawsze dwa. Prawdopodobnie nie robią nic innego tylko jedzą, płodzą jajka, wysiadują jajka, karmią młode i regularnie rozkradają elementy wycieraczki potrzebne do budowy gniazda.
Te z rudymi brzuchami głównie przesiadują na pastwisku krowim w porze wieczornej i spożywają to, co wygrzebią z ziemi. Latają w nieco większej ptasiej kupie niż te niebieskie.
To w Nairobi, Bartek zrobił sam. Błyszczak niebieskouchy, Lesser blue-eared starling, Lamprotornis chloropterus.
To w Subukia, na płocie.
Takoż na płocie również. Czarnotek rudoskrzydły, Red-winged starling, Onychognathus morio.
Z myszą w dziobie.
Polujący na termity.
A na tym zdjęciu jeden dokarmia drugiego, który siedzi na drzewie i nic innego nie robi. Dziwna sprawa.
A tu szuka jedzenia dla niedorozwoja siedzącego na drzewie.
Błyszczak rudobrzuchy, Superb starling, Lamprotornis superbus.




poniedziałek, 7 lipca 2014

Mousebird.

Kłamałam. Jednak przywiozłam coś z Nairobi.
Bartek razu pewnego wziął ze sobą aparat na powietrze w celu uczynienia zdjęcia napisu widniejącego na takim jednym rowerze i przy okazji machnął trochę zdjęć mousebirdów.
Mousebirda zdjęcie mogłam zrobić w Subukia, bo tam bywają one również. Wyszło jednak tak, że mamy okaz z Nairobi. Ptaszęta wszelkie w Subukia wydają się być nieco bardziej przejęte obecnością człowieka w swym najbliższym otoczeniu. To dlatego w dalszym ciągu nie posiadłam lepszego niż dotychczas zdjęcia turaka, zawsze uciekają - szybko i pokracznie drepcząc po gałęzi najwyższego z drzew, by w kilka sekund skryć się w gęstym listowiu i nie wychylać dzioba przez następną godzinę.
Są trzy rodzaje ptactwa tego w Kenii (w sensie mousebirdów, nie turaków, bo temat jest o mousebirdach dzisiejszy, a turaki już straciły swoją szansę na zrehabilitowanie się w mych oczach) - wszystkie mają czubki i długie ogony, różnią się tylko trochę kolorami. Ten na zdjęciu to przedstawiciel najliczniejszego z gatunków podgatunków i rodzin mousebirdów wszelakich.
Po polsku są czepigami. Dziwna nazwa, nie wiem kto na to wpadł i dlaczego zrobił coś takiego.
Mousebirdy są fajne, albowiem wyglądają jak skrzyżowanie papugi z sikorką i posiadają sporej wielkości łapki, co pozwala im w niezwykle efektowny sposób wspinać się po gałązkach drzew i krzaków.
Mogłabym być mousebirdem.
Wikipedia mówi, że jedzą pączki i śpią przytulone do siebie, co jeszcze bardziej przemawia za byciem takim czepigą.
A to już zrobione w Subukia.



środa, 2 lipca 2014

Małpy.

Gdy byliśmy jeszcze w Subukia po raz ostatni (bo teraz wróciliśmy właśnie z Nairobi i coś mi się zepsuło w komputerze, przez co nie mogłam dodawać załączników i wciąż nie mogę, ale korzystam z drugiego komputera), zdarzyło się pewnego poranka tak, że Bartek pozwolił mi wyjść na spacer ze swym największym kochaniem – zupełnie sam na sam. Nie wiem czy kochanie było z tego powodu zadowolone, ale ja byłam bardzo.
Ruszyliśmy jak jeden mąż na ptactwa poszukiwanie. Ptactwa nie było. Dziwna rzecz, bo wszak o poranku być powinno.
Były za to małpy – i to nie te co zwykle – tylko inne niż zwykle, czyli niespotykane, a przeze mnie spotkane dotąd raz i to w ilości sztuk: 1.
W Nairobi miałam zrobić zdjęcie marabuta, ale prawda jest taka, że nie chciało mi się tachać aparatu po mieście, kiedy akurat byliśmy w pobliżu ich (marabutów) i miasta. Bartkowi nie chciało się tudzież. W ten sposób doszło do tego, że nie przywiozłam z Nairobi żadnego zdjęcia. Może następnym razem.
Aha. Mam pełną świadomość tego, że małpa to nie ptak.
gapi się...
omnomnomnom.
?
o,liść.
omnomnomnom liść.
wciąż się gapi...
taki afrykanejski krajobraz.



Łabędź niemy

Mam takie silne przeczucie, że pisałam już o łabędziach, ale mój blog upiera się, że nie. No to jak nie, to nie, piszę dzisiaj. Łabędzi ni...